Wreszcie fundnęłam sobie wymarzony urlop, tzn. tak mi się wydawało że to urlop, ale mój zdegenerowany organizm stwierdził, że nie będę tak bez sensu w domu siedzieć i z kolei on zafundował mi katar oraz zapalenie gardła. Tak więc nie nudzę się, bo biegam sobie a to po syropek a to po kolejną rolkę papieru toaletowego (chusteczki higieniczne mi się nie opłacają) lub po następną butelkę wody. Chorowanie ma jednak swoje plusy, bo w ramach odciągania uwagi od obtartego nosa i wrażenia połykania żyletek postanowiłam wreszcie pokazać, że jednak coś w tej mojej pracowni szyję. Mogę więc śmiało powiedzieć, że ten wpis ma charakter czysto leczniczy, przynajmniej jeśli chodzi o moją osobę, bo jeśli któraś z Was pochoruje się z zazdrości, że nie ma takiej sukienki to ja od razu zaznaczam, że nie biorę za to żadnej odpowiedzialności i po przyjacielsku radzę by w ramach kuracji po prostu taką sobie uszyć. A historia tej sukienki wygląda tak. Mam taką jedną fajną ciocię. Ta fajna ciocia ...