Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Szczęśliwego Roku 2013!!!!

Szampańskiej zabawy - dzisiaj i przez cały rok 2013!!!

I've Gatta dress!

Dzisiaj o sukience w groszki, która powstawała "we wielkich bólach" i o prezencie od Gatty, który to sobie wygrałam kilka dni przed świętami i który, według mnie oprócz funkcji opisanych przez producenta posiada także magiczne zdolności, które odkryłam siedząc przy suto zastawionym stole. Ale o tym później. Wróćmy do sukienki. Zaczęło się oczywiście od szmateksu, bo przecież tydzień bez odwiedzin tego diabelskiego miejsca to tydzień stracony. Tak więc, mniej więcej 3 tygodnie temu, wygrzebałam z niezbyt fajnie pachnącego kosza (wszystkie znają ten niezapomniany aromat lumpeksu) dwie niezbyt długie zasłonki, piękne, granatowe w delikatne białe groszki. No cudo po prostu. Cena powalająca - 22 zł za obie sztuki (materiału było gdzieś tak ze 2,5 metra szerokości 1,3 m). Jak było nie kupić? Po zaspokojeniu szmacianego głodu wróciłam do domciu i dawaj wymyślać co by to z tego uszyć. No i trochę byłam rozczarowana, bo pomysł przyszedł szybko (bo ja to tak lubię ze trzy dni pomyśl

NAJLEPSZEGO!

  DZIEWCZYNY - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO NA BOŻE NARODZENIE - I WIELKIE DZIĘKI ZA TYLE ZAINTERESOWANIA I CIEPŁYCH SŁÓW, KTÓRE MI ZOSTAWIACIE W KOMENTARZACH WIOLA R.

Wpis o niczym!

Naprawdę! NIE MAM O CZYM NAPISAĆ!  Normalnie jakaś blokada, niemoc ogólna i brak weny. Niby ręce mnie świerzbią, żeby coś uszyć, ale nie mogę się przemóc, żeby wyciągnąć tego staruszka z kąta i coś na nim zmajstrować. Mam materiał na dwie sukienki, ale żadnego pomysłu co z tego miałoby powstać. Zielona kratka tez leży już z pół roku (nawet wstyd mi już o niej pisać) i aż boję się na nią patrzeć. Ręce mnie bolą od przekładania tych Burd, a głowa od dumania w czym będę dobrze wyglądać. Obecny stan mojego ducha określiłabym krótko - jestem stara, gruba i brzydka :). No i teraz pokażcie mi kogoś mądrego kto w takim rozkosznym nastroju uszyje kreację godną pokazania. Jak sobie pomyślę, że znowu trzeba ciąć, dopasowywać, zszywać, podkładać to tak mi się odechciewa, że aż strach. Boszeee - depresja zimowa jak w pysk! Żeby sobie poprawić humor wzięłam się za drutowanie. No i tak sobie polepszyłam, że robię już teraz piątą wersję swetra i jak tak dalej pójdzie to z tej włóczki już nic nie

Bezczelna agitacja z mojej strony :))

A co? Mój blog, wolno mi :)) A agitacja dotyczy konkursu Kanwy, w której to parę tygodni temu odbyło się krakowskie spotkanie blogerek zorganizowane przez LolęJo o Kanwa ogłosiła konkurs i ja na ten konkurs posłałam mój retro płaszczyk z misją, w której celem nadrzędnym jest wygrana nowej, pachnącej maszyny do szycia (godnej następczyni mojego 30-letniego Łucznika) Płaszczyk można sobie dokładnie obejrzeć  TUTAJ A głosować można na Facebooku, na stronie Kanwy, TU PODAJĘ LINK . Zadanie proste, bo wystarczy "polubić" moje zdjęcie :). Cała akcja trwa do 16 grudnia do północy. No, agitacja przebiegła bez zakłóceń, więc pozdrawiam konkurencję i idę prać zasłony :)))) p.s Oczywiście głosujcie jeśli płaszcz się Wam podoba, bo konkurencję mam godną i także wartą tej nagrody :))))

....żeby było ładnie i się łatwo otwierało....

Tydzień zaczął się właśnie tak. Gorąca kawusia, do tego ciasteczko ( nie widać, bo już zeżarłam), druty z zaczętą piątą wersją swetra (zima się jeszcze nie rozkręciła, więc terminy nie gonią). W piecu napalone, bo z rana męża pogoniłam. Pełen relaks i nirwana po tych wszystkich przebojach z "ciężkim" szyciem dwóch płaszczy na raz. Siedzę sobie cichutku w ciepełku, macham drutami, zapuszczam się myślami w odległe krainy, obmyślam co tam sobie lekkiego uszyje (mam na myśli ciuch, na który nie potrzebuję hektarów materiału i przy przenoszeniu którego nie trzeba wynajmować dźwigu wraz z seksowną obsługą) i nagle jebut... Mózg się odezwał, ba, powiedziałabym, że wręcz ryknął - firany i zasłony dla Aniiiii! No i szlag trafił nirwanę!!!! Nie dlatego, że nie lubię siostry, nie dlatego, że nie lubię firan, ani nie dlatego, że nie lubię szyć. MNIE JUŻ BOLAŁO CAŁE CIAŁO! Od klęczenia na podłodze i przewalania materiału w celu zmierzenia, wykrojenia, przycięcia, skrócenia i innych pob

Vintage Girl

Choć czasy skromnego dziewczęcia mam juz daaaawno za sobą, to jednak pozwoliłam sobie na taką  niedyskrecję, bo zwrot Vintage Woman jakoś mi nie brzmi. A powód mam jak najbardziej uzasadniony, ponieważ oto objawia się nam długo zapowiadany i strasznie długo szyty płaszczyk ze "szlaufu". W zasadzie to chyba powinnam oddać go od razu do pralni, bo chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło  mi się, żeby ciuch który szyję miał kontakt z każdą powierzchnią płaską (i niestety nie zawsze odkurzoną) jaka znajduje się w mojej hacjendzie (przypomnę 45 m kw.). No dobra, może wszędzie nie leżał, bo nie było go w łazience, ale resztę podłóg, czyli kuchnia, sypialnia i "salon" ma zaliczone w ilościach hurtowych i na zapas. Posprzątałam nim (oczywiście niechcący) wszystkie kąty, bo nie mieścił mi się na stole kuchennym, który w przerwach między posiłkami służy za stół do krojenia, nie tylko marchewki czy ziemniaków, ale przede wszystkim materiałów (moje podejście do gotowania już chyba z

Gwiazdka w listopadzie..

Tak się właśnie czuję, a to ponownie za sprawą Ani, która prowadzi bloga szycie ani , i która ponownie doceniła moje -  powiedzmy - szycie, jak i beztroską grafomanię, uprawianą przeze mnie w ilościach wręcz nieprzyzwoitych. Czuję się dodatkowo wyróżniona, bo Ania to zawodowa krawcowa, więc i zaszczyt większy (choć pewnie i tak fajniej piszę, niż szyję). Ańdziu, oto moje odpowiedzi: 1. Gotowanie czy pieczenie? Raczej kupa forsy, żeby byłoby mnie stać na zatrudnienie kucharza, bo do kuchni wchodzę jak muszę, a muszę codziennie! 2. Ulubione miejsce w domu? Kuchnia nie, to już ustaliłyśmy.  Myślę, że "salon" .Piszę w cudzysłowie, bo mój salon ma 13 metrów kw., jest w kształcie strasznie wąskiego prostokąta z jednym oknem od strony północnej, dzięki temu nie ma w nim słońca przez okrągły rok, za to przez 365 dni w roku nazywany jest ciemną norą. ale i tak go lubię :))) 3.Dlaczego założyłaś bloga? Bo mój mąż jako źródło pochwał moich dzieł wydawał mi się mało kompe

.....szarość, szarość widzę.....

Jest płaszcz a miało go nie być. Właściwie to miał być, ale z czerwonego flauszu a nie z kanapowego obicia w kolorze ...bleee...szarym. Mówię "bleee", bo chyba nie ma bardziej nie lubianego przeze mnie koloru niż wyżej wspomniany. Do tego jeszcze z dziwnego sztruksu, co to niby nim jest a niby nie. I tu, co inteligentniejsze jednostki zadadzą sobie jedno, ale jakże istotne pytanie: po coś babo w takim razie szyła, skoro Ci się nie podoba?! No  widzicie, jest całkiem logiczny powód powstania tego okrycia zgrzebnego. Otóż miał być to prototyp, wersja próbna, egzemplarz testowy przed pocięciem i niechybnym zmarnowaniem drogiego memu sercu (a portfelowi jeszcze bardziej) czerwonego flauszu, który z założenia ma zamienić się w istne dzieło sztuki krawieckiej, czyli zimowy płaszczyk. Aby to mogło nastąpić należało poćwiczyć swoje skromne, póki co, umiejętności na czymś mniej kosztownym. Dlatego też udałam się do świątyni każdej domorosłej krawcowej, czyli do lokalnego szmateksu