Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2012

Szybka, prosta, pomarańczowa

Dziś post długi jak nasza autostrada A-2, a może nawet i dłuższy. Bo sprawa poważna. Otóż piszę dzisiaj na specjalne życzenie B. z Los Caramelos    Biedactwo to płakało mi rzewnie w komentarzach, że chce się nauczyć szyć, a nigdzie nie może znaleźć, jak tego dokonać. I nie jest specjalnie wybredną, może być bluzka, sukienka, tunika, byle łatwe. Zmiękczyła me twarde serce tymi lamentami i oto poniżej możecie zobaczyć co z tego wszystkiego wyszło.  Wykrój tuniki pobrałam ze strony Papavero . Oczywiście dokonałam niezbędnych poprawek, czyli skróciłam rękawy (bo na takie jak w przepisie po prostu nie wystarczyłoby mi materiału) i zrezygnowałam z gumki w talii , bo tali nie mam i nie będę udawała, że jest inaczej. Materiał to pomarańczowa, bardzo elastyczna bawełna  o szerokości 180 cm i długości 98 cm. Tkaninę złożyłam na pół i powstał mi prostokąt o bokach 90/98 cm. Przecięłam i otrzymałam 2 kawałki, z jednego wyszedł przód, z drugiego tył, a z resztek wycięłam odszy

Zrób sobie motylka

Po kilku dniach zdrady maszyny do szycia na rzecz drutów (które dają mi się do wiwatu, ale o tym potem) powoli dojrzewam znów do krawiectwa. Projekt bluzki, z pewnym ociąganiem, zaczyna nabierać już jakichś realnych kształtów. Wiem na pewno, że będzie haftowana (no chyba, że wcześniej ja się pochoruję z racji tych drutów, ale o tym później). No i wszystko byłoby fajnie, bo przecież szyć umiem jako tako, haftuję też jako tako, w każdym razie można to ludziom pokazać. Jedyny szkopuł to materiał. Albowiem umyśliłam sobie bluzkę z czegoś tak pomarańczowego i rozciągliwego, że nie wiem. Szyć to to ledwo się daje, bo mam już kubraczek z takiego czegoś, tylko że ecru i wiem o czym mówię. Mój leciwy Łucznik ma wysypkę, delikatnie rzecz ujmując, na widok tego dziadostwa i straszne fochy stroi i muszę nieźle kombinować co mu przykręcić a co odkręcić, by łaskawie zaczął działalność gospodarczą. Ale się jakoś daje radę. A drugi szkopuł to rzeczony haft. Bo, jak pewnie wiecie, elastyczne szmatki ś

Nominacja do Liebster Blog Award

Szok Szanowny Małżonek wraz z psem i kotem unikają mnie jak mogą. (tzn. oprócz godzin wydawania paszy, bo jeść lubią wszyscy). A unikają z prostego powodu. Nie da się ze mną wytrzymać. Chodzę  z zadartą brodą, gadam jak najęta i piętnaście razy dziennie pytam się, czy widział już  moją nominację od LolaJoo do Liebster Blog Award. A on mówi, że widział już z piętnaście razy i więcej to już nie zdzierży i w ogóle to kto nominuje bloga co to nawet nie ma miesiąca. No ta ja mu mówię, że LolaJoo, a on - że  LolaJoo to powinna dostać nagrodę za swojego bloga a ja to jej mogę ewentualnie posprzątać mieszkanie.    Oszukuję Was trochę. Szanowny cieszy się tak samo jak ja, a fragment o sprzątaniu dodałam z własnej woli (bo bardzo lubię bloga Asi). A ta nominacja dała mi tak potężnego kopa energetycznego, że kofeiny to nie tknę przez najbliższe 2 tygodnie. LolaJoo - dziękuję.   A teraz, żeby stało się zadość regulaminowi, muszę odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez nominującą, nap

Stunningowana

Wszystkie z Was szyjących,  znają problem mierzenia tego, co akurat przybiera formę bluzki, sukienki czy  innej części garderoby, która właśnie wychodzi spod naszej maszyny. Te hektolitry potu wylewane przy kolejnej rozbierance i ubierance. Ten notoryczny brak dodatkowej ręki  akurat w momencie kiedy trzecia ręka jest jak najbardziej niezbędna. Albo, co gorsza zanik trzeciego oka, tego z tyłu głowy, pozwalającego nam ocenić podkrój szyi czy "długość od ramienia do talii mierzona w linii prostej". Ja też w ciągu ostatnich tygodni intensywnego uprawiania krawiectwa z niepokojem odkryłam, że nie posiadam na stanie co najmniej kilku narządów pozwalających na swobodne i niczym nieskrępowane tworzenie tego, co właśnie chcę stworzyć. Decyzja była błyskawiczna i z nikim nie konsultowana. Robię klona, znaczy się mojego osobistego manekina. Dzieło to będzie doskonałe, bo przecież będzie odzwierciedlać moje boskie kształty (wszystkich innych bogów przepraszam za egocentryzm). Skończą s

Kup se, zrób se lub narysuj.

Z cyklu - Adam Słodowy poleca. Dla tych co nie wiedzą, bo są młodzi - to był taki Pan za czasów ukochanego PRL-u, który w telewizji pokazywał jak np. z wieszaka na ubranie zrobić antenę telewizyjną. Taki polski McGaywer.       Ale ja dziś  nie o telekomunikacji ani cyfryzacji chcę pisać, ale o frywolitkach. Choć szczerze mówiąc, kiedy po raz pierwszy brałam się za tą technikę, to miałam o niej takie samo pojęcie jak o fizyce kwantowej mam teraz. Co więcej, wszystkie opisy, na które trafiałam przemawiały do mnie równie skutecznie jak opisy budowy rakiety. Bliska byłam uznania się za osobę niepoczytalną, mało kumatą, albo za bliskiego krewnego muszki owocówki. Tak nerwowo reagowałam na słowo - frywolitka. Ale jak to baba, co to idzie tam gdzie diabeł mówi "nie, dziękuję" się uparłam. Chora  ambicja wzięła górę. Ne mogłam sobie pozwolić, żeby w moim rękodzielniczym CV zabrakło takiej umiejętności. Skoro inni mogą, to i mnie da się nauczyć. Po prostu, mam pewnie mniej połącz

Jak uszyć prostą sukienkę?

    Oj, należał się ten materiał, należał. Siedział w kącie, kwilił cichutko, ale ja twarda byłam. Nie dałam się nabrać na te nienachalne acz upierdliwe zaczepki. Od tego leżenia to już chyba nabrał mocy ustawy Rady Państwa. Zrobiłam więc sobie przerwę od tych wszystkich Burd (tak, tak, ciągle oglądam i zaznaczam, zaznaczam, zaznaczam...) i zwróciłam me łaskawe oko w miejsce skąd dochodziły te dziwne dźwięki. Nie mogłam tego dłużej ignorować, bo nawet mój Szanowny Małżonek rzucił mi dzisiaj w twarz, że się zapuściłam, bo nic tylko kartkuję  a robota leży, a na blogu trzeba coś pokazać, a w ogóle to tyle mam tych materiałów, że to grzech nie szyć  i że on to by już dawno i niech ja sobie nie myślę, że on dziś ugotuje obiad, no ewentualnie pozmywa. Żeby już tak nie ględził, kiwnęłam łepetyną, że wiem, że tak, ma rację i w ogóle to co ja bym bez niego zrobiła i w  jakiejś ostatniej chwili rozsądku wysłałam go po mamuta (czyli wiadomo - trza zrobić zakupy). Poszedł. Uff....  

Wspomnień czar

Wiem, wiem, obiecałam Wam coś ekstrawaganckiego, kolorowego i w ogóle tańce na kiju. I co? I nic? No może nie do końca, bo coś dla Was mam. A jak to zobaczycie, to  jestem pewna, że dostanę rozgrzeszenie i odpuszczenie grzechów (a jak nie, to nie wiem). Otóż moi drodzy, od soboty żyję w transie, Nie jem (ta, sraty - taty), nie pije (no prawie), nie śpię (ha,ha,ha). A dlaczego? A dlatego, że w sobotę około godz. 17:30 zostałam dumną posiadaczką szesnastu roczników Burdy , począwszy od roku 1966 a skończywszy na 1981 . Tadam! Oprócz tego zgarnęłam pięć roczników Pramo - lata 64-66 i 87-88 a na deser Neue Mode - 65, 70-72 i 81 . Co to się działo w niedzielę. Przejrzałam połowę, zaczęłam po śniadaniu skończyłam przed kolacją (tak a propos mojego nie jedzenia, w międzyczasie był tez obiadek) i wszystko mi się podobało. I lata sześćdziesiąte ze swoimi pudełkowymi formami, i siedemdziesiąte z falbankami, długaśnymi kołnierzykami i całą resztą ogólnie przyciasną. No, może najmniej szala