No właśnie, czerwony. Materiał wołał do mnie - kup mnie, kup mnie. cóż było robić. Kupiłam. Miła Pani ekspedientka przekonywała, że to jedwab oczywiście, świetnie się nosi i w ogóle przyjazny środowisku (czyli mnie). Otóż TOTAL KICHA CORPORATION. Wszystko sztuczne. I ekspedientka i materiał. Koło jedwabiu to to nawet nie leżało, a sprzedająca mi to dziewczyna chyba nawet nie dotykała nic naturalnego. Bez skojarzeń proszę.... A druga głupia to ja, bo kto wierzy na słowo. Chociaż nie, na słowo nie wierzyłam, nawet pomacałam. Widocznie też za rzadko macam jedwab, lub moje "spracowane ' ręce nie wyczuwają różnicy. Za to inni czują różnicę stojąc obok mnie w piękny upalny dzień. Szczegółów oszczędzę. Trudno. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć i B, znaczy szyjemy. No i tu katastrofy ciąg dalszy. Ta szmata (a co, bądźmy szczerzy) za nic nie chciała współpracować. Ja ją w lewo - ona w prawo, ja w prawo - ona w lewo. Ja naciągam - ona się nie daje. No skaranie boskie. Wyobraźcie sobie (chociaż może lepiej nie) jaką łaciną posługiwałam się w trakcie tego morderczego procesu tworzenia. A zwieńczeniem tego wszystkiego było, a jakże, wszywanie suwaka, który ciągnie się przez połowę pleców. W efekcie suwak wygląda, jak nie przymierzając, zaskroniec wijący się wśród pól mazowieckich, a ja się modlę, żeby mi nie wylazł na przód.
Podsumowując: straszny materiał (wspomniana szmata), okrutne męki przy robocie, a efekt? A efekt drodzy moi rewelacyjny. Ta szmata rzeczywiście dobrze się układ (pomijając efekt cieplarniany) fason sukienki jak najbardziej w moim stylu (świetny wykrój od Papavero) no i ta czerwień. Zresztą zobaczcie sami
Ta nóżka cofnięta to miał być taki pensjonarski dyg. Ale albo ja nie umiem, albo fotograf nie nadąża.
Tu się pewnie zastanawiam, czy suwak opuścił już swoje legowisko, czy może jednak nadal krąży gdzieś na plecach. (a suwaka nie pokażę, bo się wstydzę :-)). Sukienka ma w talii fajne marszczenia, które tu niezbyt widać z racji wzorku na tej "szmacie", ale się przydają by zamaskować dodatkowe wałeczki powstałe z nadmiaru dobrobytu (czytaj z awersji do ćwiczeń fizycznych)
No dosyć już o tym. Mam już coś nowego na tapecie. Będzie trochę hm... ekstrawagancko (przynajmniej jak na mnie). Będzie się szyło z tego.
A co to będzie to już w najbliższym poście. Do zobaczenia niedługo.
hihihi no miło się czytało tego posta, od razu weselej :) a co do szmat - to czasem rzeczywiście kusi wzór itd...a potem nie współpracuje..najważniejsze, że jesteś zadowolona :) A tak poza tym rzuciła mi się u oczy Twoja fryzura...albo byłaś u fryzjera przed robieniem tego zdjęcia albo masz pięknie zadbane włosy i pięknie wyglądają.
OdpowiedzUsuńDzięki za tak miłe słowa. U fryzjera byłam tak ze 2 miesiące temu, a ta koafiura to mój trud i znój oraz mojej suszarko-lokówki
OdpowiedzUsuńSukienka całkiem smakowita.
OdpowiedzUsuńJak na szmatę, efekt jest niesamowity :) Podziwiam i gratuluję!
OdpowiedzUsuńChyba już więcej nie nazwę ją szmatą, bo mi się obrazi i jeszcze nie daj boże - popuści :)
OdpowiedzUsuńWitaj! jak na tyle trudu i szarpaniny to chyba się opłaciło, bo sukieneczka wyglada na Tobie ładnie! Czekam na post o tym co powstanie z tych dwóch tkanin, które pokazałaś na końcu, bo kolorki są śliczne - takie "moje". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńzapraszam również do mnie:
http://www.truskawkowekreacje.blogspot.co.uk/
piękna sukienka! :))
OdpowiedzUsuń