Dla niewtajemniczonych - Pendolino to szybka kolej włoska, która miała zawitać i do nas, ale nie zawita, bo pomimo zakupu tych cud-piękności wagonów, nie mamy w Polsce torów po których to, te cuda mogłyby jeździć.
Ale za to mam bluzkę, która powstała w niespełna 20 minut i dlatego pozwoliłam sobie na to, dość ryzykowne, porównanie. I od razu uprzedzam, żadnych mi tu jęków nie wznosić, że mi gęby nie widać, czy inne tam oburzenia o braku całego organizmu na zdjęciu. Organizm mój od niedzieli przeszedł swoistą metamorfozę, z której jestem niezbyt zadowolona i tym bardziej nie mam zamiaru publicznie się z nią obnosić. Na własne usprawiedliwienie przedstawię Wam zatem krótki rys historyczny powstania bluzki jak i genezy mojej metamorfozy.
Otóż w niedzielę przed wieczorem, udałam się z Szanownym Małżonkiem w odwiedziny do rodziny, która to rodzina zamieszkała w nowym domku i chciała się pochwalić swą nową siedzibą rodową. Zaproszenie na oblewanie czterech kątów dostaliśmy parę dni wcześniej, więc miałam czas na przygotowanie nowej kreacji, bo przecież nie wypada oblewać nowych kątów w starej bluzce (no i tez chciałam się pochwalić, że i ja mam coś nowego).Powstała bluzka. W 20 minut!
W niedzielę wystroiłam się w bluzkę i czerwony płaszcz i tak uzbrojona wyruszyłam z mężem złożyć wizytę towarzyską. Środek lokomocji został w domu, bo impreza miała na celu oblewanie (choć kulturalne), więc nie było sensu jechać samochodem, tym bardziej, że dystans kilometra jestem jeszcze w stanie pokonać na własnych nogach, choćby i nawet lekko przyćmionych alkoholem. Radość ze spaceru trwała 1,5 minuty - bo tyle nam potrzeba by wyjść na drogę asfaltową. Tyle że w niedzielę z asfaltem nie miała nic wspólnego, sądzę za to, że spokojnie mogła robić za tor szkoleniowy dla panczenistów. Równo, gładko i wszystko z lodu. Zrobiłam krok, po czym mąż zeskrobał mnie z podłoża, po uprzednim pomacaniu tu i ówdzie, albowiem najpierw walnęłam całymi plecami a zaraz potem, w mgnieniu oka, pustym łbem kapuścianym. Chwilę sobie posiedziałam nad przydrożnym rowem, Szanowny tymczasem w onym rowie szukał okularów, bo jakoś dziwnym trafem wyrzuciło je tak 1,5 metra ode mnie. Znalazł, całe. Założyłam na nos, przeprowadziłam kilka testów czy nie mam wstrząśnienia mózgu (no wiecie - takie tam przykładanie palca do nosa z zamkniętymi oczami) i radośnie pobieżeliśmy na parapetówę. Radosne bieganie z mojej strony polegało na wiszeniu na Szanownym całym ciężarem i szuranie nogami, bo do chodzenia to moje buty się nie nadają.
Impreza przebiegała w radosnej atmosferze, co i raz przerywanej przeze mnie macaniem się po głowie w poszukiwaniu guza, macaniu się paluchem po nosie w celu sprawdzenia tego wstrząśnienia mózgu i ograniczeniem opijania chałupy do raptem 2 lampek wina. No bo jak sobie pomyślałam, że jeśli jednak będę miała to coś z tym mózgiem i wypadnie zasięgnąć konsultacji farmaceuty bądź lekarza, to będzie głupio mu bełkotać całą historię i zionąć nieprzyzwoicie czochem i inna cebulą. Poza tym w tyle głowy telepała mi się jakaś niewyraźna myśl, że droga powrotna do domu jest tą samą drogą, którą tu przyszliśmy, więc chyba lepiej będzie być w miarę przytomną, choć podobno pijanym w trakcie wypadków z reguły nie dzieje się się żadna krzywda. Sprawdzać mi się nie chciało. Na szczęście Szanowny Małżonek jest osobą pomysłową i wybębnił od gospodarzy sanki, na które to sanki wpakował mnie po całej imprezie i jak wielką panią (lub jak tego wspomnianego pijaka) zawiózł do domu.
I pewnie nie byłoby o czym rozmawiać gdyby nie nastał poniedziałek i gdyby nie trzeba było wstać. Czynność wstawania do najtrudniejszych nie należy. Każdy głupi wie jak się to robi. Ja też wiedziałam, więc zaczęłam sobie wstawać jak co rano i na tym się skończyło. Albowiem, z wielkim bólem, doszła do mnie świadomość, że mam naderwane wszystkie ścięgna, mięśnie i co tam jeszcze mam na tej szyi. Nie ma mowy o dźwignięciu głowy, poderwaniu się czy nawet o przekręceniu. Ratując łeb przed walnięciem o lodowisko (co mi się i tak nie udało), ponaciągałam wszystko co mogłam. A jak się już pogodziłam z myślą, że kilka dni mam z życiorysu, to się okazało, że na wszelki wypadek jeszcze się przeziębiłam, mam katar, kaszel i inne takie tam. Co było dalej to już mi się nie chce nawet gadać (spróbujcie kichnąć bądź kaszlnąć mając naciągnięte mięśnie szyi i klatki piersiowej- ziewać też nie mogę, bo boli jak cholera). Pod oczami wory, w które spokojnie mogę zrobić zapasy na kolejną zimę, produkcja nosowa także idzie pełną parą i jedyne co mnie nie opuszcza to apetyt. Zeżarłabym konia z kopytami!
Dlatego też dziś nie ma mojej gęby na zdjęciach, jest za to moja artystyczna wizja jakbym chciała, by ta gęba wyglądała. Reszta ciała przykryta, więc nie widać za bardzo śladów zniszczeń i pożogi.
Bluzka-kimono-nietoperz ma oczywiście, dla takiego zmarźlucha jak ja, jeden feler. Trochę wieje rękawami. Można oczywiście pod spód założyć jakiś golfik czy inną bluzeczkę, ale sama wełniana dzianina jest tak ciepła, że dodatkowa warstwa na korpusie nie jest mi potrzebna. Dlatego też, tuż przed samym wyjściem doznałam olśnienia i wyciągnęłam z szafy moje stare dobre getry a następnie naciągnęłam je na ręce. I to było odkrycie zasługujące na jakąś nagrodę. Bo po łapkach nie wiało, a w gościach ściągnęłam getry w ustronnym miejscu i mogła świecić gołym, nieopalonym ciałem. Patentu na to nie mam, więc można papugować.
Najśmieszniejsza rzecz w tej zabawie to zakładanie. Chwilę trwa zanim się ogarnie, który otwór do czego, ale jak się to uda to wychodzą takie właśnie fajne marszczenia. Nosi mi się wygodnie jest ciepła i najważniejsze - ekspresowa.
Mała rzecz a cieszy!
Na zakończenie tradycyjnie ogłoszenie parafialne w sprawie Gorsetowego Konkursu
Jak tam Wasze projekty?
2 marca tuż, tuż.
Szanowny Małżonek nie może się doczekać (ja też)!
CZEKAMY!!!!!!
Ale za to mam bluzkę, która powstała w niespełna 20 minut i dlatego pozwoliłam sobie na to, dość ryzykowne, porównanie. I od razu uprzedzam, żadnych mi tu jęków nie wznosić, że mi gęby nie widać, czy inne tam oburzenia o braku całego organizmu na zdjęciu. Organizm mój od niedzieli przeszedł swoistą metamorfozę, z której jestem niezbyt zadowolona i tym bardziej nie mam zamiaru publicznie się z nią obnosić. Na własne usprawiedliwienie przedstawię Wam zatem krótki rys historyczny powstania bluzki jak i genezy mojej metamorfozy.
Otóż w niedzielę przed wieczorem, udałam się z Szanownym Małżonkiem w odwiedziny do rodziny, która to rodzina zamieszkała w nowym domku i chciała się pochwalić swą nową siedzibą rodową. Zaproszenie na oblewanie czterech kątów dostaliśmy parę dni wcześniej, więc miałam czas na przygotowanie nowej kreacji, bo przecież nie wypada oblewać nowych kątów w starej bluzce (no i tez chciałam się pochwalić, że i ja mam coś nowego).Powstała bluzka. W 20 minut!
Impreza przebiegała w radosnej atmosferze, co i raz przerywanej przeze mnie macaniem się po głowie w poszukiwaniu guza, macaniu się paluchem po nosie w celu sprawdzenia tego wstrząśnienia mózgu i ograniczeniem opijania chałupy do raptem 2 lampek wina. No bo jak sobie pomyślałam, że jeśli jednak będę miała to coś z tym mózgiem i wypadnie zasięgnąć konsultacji farmaceuty bądź lekarza, to będzie głupio mu bełkotać całą historię i zionąć nieprzyzwoicie czochem i inna cebulą. Poza tym w tyle głowy telepała mi się jakaś niewyraźna myśl, że droga powrotna do domu jest tą samą drogą, którą tu przyszliśmy, więc chyba lepiej będzie być w miarę przytomną, choć podobno pijanym w trakcie wypadków z reguły nie dzieje się się żadna krzywda. Sprawdzać mi się nie chciało. Na szczęście Szanowny Małżonek jest osobą pomysłową i wybębnił od gospodarzy sanki, na które to sanki wpakował mnie po całej imprezie i jak wielką panią (lub jak tego wspomnianego pijaka) zawiózł do domu.
I pewnie nie byłoby o czym rozmawiać gdyby nie nastał poniedziałek i gdyby nie trzeba było wstać. Czynność wstawania do najtrudniejszych nie należy. Każdy głupi wie jak się to robi. Ja też wiedziałam, więc zaczęłam sobie wstawać jak co rano i na tym się skończyło. Albowiem, z wielkim bólem, doszła do mnie świadomość, że mam naderwane wszystkie ścięgna, mięśnie i co tam jeszcze mam na tej szyi. Nie ma mowy o dźwignięciu głowy, poderwaniu się czy nawet o przekręceniu. Ratując łeb przed walnięciem o lodowisko (co mi się i tak nie udało), ponaciągałam wszystko co mogłam. A jak się już pogodziłam z myślą, że kilka dni mam z życiorysu, to się okazało, że na wszelki wypadek jeszcze się przeziębiłam, mam katar, kaszel i inne takie tam. Co było dalej to już mi się nie chce nawet gadać (spróbujcie kichnąć bądź kaszlnąć mając naciągnięte mięśnie szyi i klatki piersiowej- ziewać też nie mogę, bo boli jak cholera). Pod oczami wory, w które spokojnie mogę zrobić zapasy na kolejną zimę, produkcja nosowa także idzie pełną parą i jedyne co mnie nie opuszcza to apetyt. Zeżarłabym konia z kopytami!
Dlatego też dziś nie ma mojej gęby na zdjęciach, jest za to moja artystyczna wizja jakbym chciała, by ta gęba wyglądała. Reszta ciała przykryta, więc nie widać za bardzo śladów zniszczeń i pożogi.
Bluzka-kimono-nietoperz ma oczywiście, dla takiego zmarźlucha jak ja, jeden feler. Trochę wieje rękawami. Można oczywiście pod spód założyć jakiś golfik czy inną bluzeczkę, ale sama wełniana dzianina jest tak ciepła, że dodatkowa warstwa na korpusie nie jest mi potrzebna. Dlatego też, tuż przed samym wyjściem doznałam olśnienia i wyciągnęłam z szafy moje stare dobre getry a następnie naciągnęłam je na ręce. I to było odkrycie zasługujące na jakąś nagrodę. Bo po łapkach nie wiało, a w gościach ściągnęłam getry w ustronnym miejscu i mogła świecić gołym, nieopalonym ciałem. Patentu na to nie mam, więc można papugować.
Dekolt można zostawić w formie luźnej, zwisającej, bądź tak jak na zdjęciu poniżej przypiąć sobie kwiatek w formie trzymacza.
A jakby któraś chciała sprawić sobie łatwo przyjemność, zamieszczam przepis na "Szybką niczym Pendolino".
Potrzebujemy elastyczny materiał (elastyczny w poprzek) o wymiarach 160 cm szerokość, 80 cm długość. Obrzucamy go owerlokiem lub zygzakiem dookoła.
Składamy ten materiał na pół i otrzymujemy kwadrat o wymiarach 80/80 cm. Następnie zszywamy w tych miejscach zaznaczonych na czerwono. Wartości podane przy tych szwach można dostosować do swoich wymiarów. Po prostu radzę zmierzyć po pierwszym zszyciu i wtedy ewentualnie albo więcej zszyć, albo trochę rozpruć. Pozostałe otwory podwijamy i bluzka gotowa.
Najśmieszniejsza rzecz w tej zabawie to zakładanie. Chwilę trwa zanim się ogarnie, który otwór do czego, ale jak się to uda to wychodzą takie właśnie fajne marszczenia. Nosi mi się wygodnie jest ciepła i najważniejsze - ekspresowa.
Mała rzecz a cieszy!
Na zakończenie tradycyjnie ogłoszenie parafialne w sprawie Gorsetowego Konkursu
Jak tam Wasze projekty?
2 marca tuż, tuż.
Szanowny Małżonek nie może się doczekać (ja też)!
CZEKAMY!!!!!!
Jesteś niesamowita! Przeczytałam wszystko jednym tchem:D Ta bluzka musi grzać, mi też jest ciepło w tych dzianinach:D no ale że aż tak szybko można ją uszyć - no nie przypuszczałam, biję pokłony;p
OdpowiedzUsuńGrzeje aż miło!
UsuńI naprawdę można ją uszyć w 20 minut! to tylko 3 zwy po prostej :)))
Normalnie bluzka z historią :) Tylko nie wiem czy przygodową, bo mi to na horror zakrawa :)))
OdpowiedzUsuńWracaj szybko do zdrowia, bo wiem z autopsji jak uciążliwe mogą być naciągnięte mięśnie karku.
Taaa, dzień jej premiery długo będę pamiętać!
UsuńAle dziś z karkiem już o niebo lepiej, więc pewnie do niedzieli zapomnę o całym bólu :))0
Świetna historia, lubię czytać Twoje "wypociny". Gorzej z dolegliwościami :/ zatem zdrówka życzę. Bluzka super, ja lubię takie workowate, nie wiadomo co, ale zawsze jestem posądzana o to, że na mnie to coś wisi ...
OdpowiedzUsuń"Wypociny" niestety prawdziwe :))))
UsuńJa też lubię takie niekształtne cusie, ja je nazywam "przyjazne gastronomii", bo nie widać ile się zjadło :)))
Toż to płachta jest a nie bluzka, ukrywa wszystkie kształty przez co tułów staje się bezkształtną masą...Dzianina ma za to bardzo ładny kolor i wzór.
OdpowiedzUsuńNo takie było założenie, że ma być bezkształtnym worem :)))Czasami chcę założyć coś co nie podkreśla moich kształtów, bo nie muszę wtedy wciągać brzucha :)))))Nogi mam za to zgrabne :))))
UsuńDzianinę tę bardzo polecam, bo super się szyje, bardzo dobrze się nosi, jest miła w dotyku, na razie tylko nie wiem jak z praniem, ale niedługo się okaże :))))
Liliana jak zwykle strzelasz fochy!
Usuńnajbardziej to Ci zazdroszczę tej przejażdżki sankami :) nie pamiętam kiedy ja na sankach jechałam...
OdpowiedzUsuńJak mnie tak mój ślubny ciągnął po tej łochowskiej ziemi, to sobie tak właśnie pomyślałam jak Ty. I wyszło mi, że ostatni raz używałam sanek w roli pasażera gdzieś tak 28 lat temu. Boszszsz...!!!!!
UsuńHistoria na miarę wpisu w pamiętniczku, odnośnie jazdy sankami chociażby ;)
OdpowiedzUsuńBluzka jest absolutnie świetna, ale siedzę i "paczę" i się dopaczyć nie mogę wymiarów na boku z biodrami... Bo że na "lewym" boku i na górze to od krawędzi tyle a tyle zszyć - to jasne, ale jak na dolnym boku to wyliczyć? dowolnie? dziura na rękaw ma być taka sama jak na lewym boku? czy ja ślepa jestem albo zdrowo nieogarnięta, że nie rozumiem po polsku? ;) Bo ja z chęcią spróbuję jak się przeproszę z maszyną ;)
Mój gorset wzorcowy jak dał się częściowo rozpruć tak w tej samej formie tkwi do dzisiaj w związku z moim potwornym wręcz nieogarnięciem :( i nie zmienię jego stanu już w tym tygodniu na pewno - dołączę do następnej zabawy ;)
Pozdrawiam
Więc objaśniam :)))
OdpowiedzUsuńOtwór na biodra 40 cm, następnie zszyte 20 cm i zostawiony otwór na rękaw 20 cm.
Jednym słowem dziury na rękawy mają taką samą szerokość 20 cm, otwory na dekolt i biodra mają po 40 cm. Ale jeśli chcesz węższy dekolt to możesz u góry zszyć nie 40 cm a np. 50 cm. To samo z biodrami czy talią (bo tę bluzkę można nosić bardziej podciągniętą lub bardziej naciągniętą na biodra. Radzę zszyć w/g moich wytycznych i ewentualnie zrobic korektę po przymiarce (w końcu ja nosze roz. 42/44, a Ty jesteś ode mnie szczuplejsza:))
ja laik zupełny ,ale bluzka fantastyczna ! gratuluje chyba spróbuję sobie uszyć tylko nie nzam się na materiałach ,po czym poznać elastyczny materiał w poprzeka ?? mam nadzieję ze jak pójdę do sklepu to i powiedzą ,ale pytam w razie czego
Usuńpozdrawiam
a może napiszesz gdzie dostałaś ten materiał bo tez mi się podoba ;p
UsuńDzięki :)
UsuńRozciągliwy w poprzek oznacza, że się rozciąga na boki, łatwo sprawdzić na każdej elastycznej bluzce. Jak z łapiesz za boczne szwy i rozciągniesz to bluzka się temu podda. Mogą być też materiały bielastyczne, co oznacza, że rozciągają się i na boki i z góry do dołu. A materiał, o ile dobrze pamiętam, kupiłam na Allegro od sprzedawcy ABC Tkaniny.
Powodzenia w kupowaniu i szyciu :)))
dziękuję serdecznie :)
Usuńjak mi sie uda to dam znać ;p
a moge jeszcze zadać jedno pytanko
Usuńczy materiał strecz się nadaję ? i szerokość 150 m może być ?
Tak, strecz może być i szerokość 150 tez wystarczy, będzie po prostu ciut mniej obszerna :))
UsuńPochwal sie jak uszyjesz :)
dzięki jak nie skminie to pokażę ;)
Usuńach jeszcze ale jak jest 150 to ma być 75 drugi bok , bo inaczej kwadrat nie wyjdzie przepraszam za tak prozaiczne pytania i dziekuje Ci serdecznie ze masz cierpliwośc
UsuńHihihi, no nie będzie kwadratu, tylko prostokącik, ale to nie szkodzi, ten "wykrój" bardzo dużo wybacza :)))
Usuńaha ok dziękuje :*
UsuńJakie to sprytne! *^v^* I bardzo na czasie, lata 80-te wróciły i świecą tryumfy, zarówno na drutach jak i w tkaninie. Tylko zastanawiam się, jak się na taki fason zakłada dopasowany płaszcz, u mnie pod nim niewiele się już mieści, a co dopiero asymetryczny sweterek.
OdpowiedzUsuńWspółczuję fikołka i przesyłam ciepłe uzdrawiające myśli i mruczando od Ryszarda! Nie nadwyrężaj się tylko daj wypocząć częściom ciała, co ucierpiały. *^-^*
Bluzka wchodzi pod mój czerwony płaszcz :))
UsuńA robi się to tak: podciągamy rękawy aż do ramion, zakładamy getry jako rękawy, żeby nam nie wiało i na tak przygotowaną garderobę zakładamy odzież wierzchnią. Niestety pod bardzo dopasowany płaszcz się to nie nadaje. Zostaje nam tylko użytkowanie bluzki w pomieszczeniach zamkniętych :)))
Ciepłe myśli dotarły jak i mruczando od sir Ryszarda! Za obie rzeczy dziękuję :))))
W związku z upadkiem... łączę się w bólu, choć swojego już nie odczuwam bo podobny upadek miałam ostatnio z miesiąc temu... ale dziś rano byłam blisko tego, żeby go powtórzyć. To nie byłoby miłe...
OdpowiedzUsuńA co do sanek!... to póki jeszcze mamy śnieg, muszę memu Lubemu przypomnieć, że mi w zeszłym roku obiecał taką przewózkę, jak za starych dobrych czasów (bo od podstawówki się znamy ;)), i słowa nie dotrzymał. A ja lubię czasem pobyć małą dziewczynką :)
No i najważniejsza, kluczowa sprawa - bluzka super, uwielbiam takie szybko-się-szyjące ciuchy. I choć krój niekoniecznie dla mnie, to jak mi wpadnie w oko jakiś ciekawy "surowiec" to może komuś taki ocieplacz sprawię :-)
Pozdrawiam ciepło :))
To czem prędzej przyciśnij lubego zgrabnym kolankiem i niech wyciąga te sanki póki jest okazja!To naprawdę niezła frajda!!!
UsuńZa takim fasonem nie każdy przepada, to fakt. Al ja lubię takie nie wiadomo co, więc jeśli znajdziesz amatorkę na takie "niewiadomoco" to szyj śmiało :)))
Posta czytałam w obecności mojej Myszki , która ciężko przejęła się wypadkiem. Przesyłam zatem delikatne pogłaskanie miejsc które nie bolą , żeby nie urazić tych, co bolą. Strasznie to skomplikowała, ale przesyła z serdecznością.
OdpowiedzUsuńNa sankach wiózł mnie małżonek jakoś z trzy tygodnie temu, po dzieci pod autobus szkolny, ku uciesze połowy wsi. Cóż, i tak dziwadłem tutaj jestem.
Bluzka strasznie ładna, w latach 80 moja mama z babcią konferowały na temat podobnej( pamięć ludzka jest dziwna, pamiętam że mama miała szpilki na nogach brązowe, nie od pary- różniły się na szczęście tylko tym , że na jednym bucie kropki były, takie drobniutkie). Niestety, krój nie dla mnie- czułabym, że brzuch mi rośnie wraz z biodrami do rozmiarów wieloryba, a sama skracam się o kolejne parę centymetrów. Ale na tobie wygląda super.
Do gorsetu ostro chudnę. Ku ciężkiej radości dzieci postanowiłam włączyć ćwiczenia gimnastyczne i padam ni z tego ni z owego co pół godziny na podłogę i albo pompuję albo brzuszkuję. Strasznie ich to bawi, nie wiedzieć czemu:)))
Szybkiego powrotu do zdrowia życzę, coby humor dobry był przy ocenianiu, choć na nagrodę nie liczę, przy takiej doświadczonej konkurencji, ech.
Nie bolące miejsca właśnie zostały pogłaskane, by te bolące przestały boleć (chyba dobrze odczytałam intencje Myszki :))Proszę ładnie podziękować za miłe słowa:)))
UsuńCo do sanny, to jak widzę nie jestem jedyną dziwaczką, która się cieszy, że ją ciągną (choć cała wieś mnie niestety nie widziała, bo ciemno było :)))
Ciekawe, że wspominasz lata 80-te (podobnie jak Brahdelt) ja zupełnie o tym nie myślałam szyjąc tę bluzkę, ale może rzeczywiście macie rację, że to trochę w tym stylu (w końcu tez je trochę pamiętam).
Wspomnienie różnych butów maminych dosyć dziwaczne, ale czego to nie przechowuje nasza pamięć:)))
Zazdroszczę samozaparcia w sprawie gimnastyki, ale z drugiej strony jestem miło połechtana, o jeśli do podniesienia Twojej sprawności fizycznej ma się przyczynić konkurs ogłoszony przez moją skromną osobę to jestem za!
I się tak nie zamartwiaj doświadczoną konkurencją, bo Twój gorset zasługuje na uznanie, co niniejszym czynię :))
Tkanina super i z tym kwiatem super wygląda. To miałaś przygodę nie powiem.
OdpowiedzUsuńKwiatek do kożucha nawet tu pasuje :))))
UsuńA przygód na razie mam po dziurki zakatarzonego nosa :)))
o mamo dobrze, że Cię tam Mąż z rowu wygrzebał!!!! Zdrowia i odśnieżonych i odlodzonych ścieżek Kochana!! a nietoperz jest rewleaacyjny, tkanina super.
OdpowiedzUsuńA grzebał, grzebał i chwała mu za jego buty na gumowej podeszwie, bo chyba nigdzie byśmy nie doszli :)))
UsuńJaki zaradny mąż szybkiej żony! I jakie zgrabne nóżki ma ta żona! Też się w tym roku wywalam raz po raz, ale na szczęście tylko ogonek na tym cierpi.
OdpowiedzUsuńPomysł z sankami udał mu się wyjątkowo :)))
UsuńNogi mam rzeczywiście jakby z innej bajki :)))
W sprawie upadku na ogonek to ja już chyba wolę na plecy, bo wydaje mi się, że mniej boli :))))
jestes szalona :D
OdpowiedzUsuń20 minut na bluzkę, a na post 2 godziny ;)
nie wiem co Ty masz w tych łapkach, że tak miło się "Cię" czyta...
a gorset się robi (jeśli jutro będę miała wenę, to będę "drucić" i nabijać dziurki)... dobrze, że przypomniałaś, bo ja żyłabym w błogim przekonaniu, ze mamy czas do 8 marca :/
Buziaki
Na posta poszło ponad dwie godziny, bo się blogger na mnie obraził i nie chciał mi zapisywać tego co chciałam zapisać :)))
UsuńObejrzałam moje łapki, ale ja tam nic nie mam :))))
I nabijaj, nabijaj - bo to zaraz tzw. "dead line"
O, widzisz, a ja takie wdzianko na drutach niedawno machnęłam. Nawet na blogu się nim pochwaliłam. Jednak ZDECYDOWANIE zajęło mi to więcej czasu niż 20 minut.
OdpowiedzUsuńA coś o śliskich butach, to ja wiem... oj wiem... Ciesz się, że śrubek w twarzy nie posiadasz, bo upadek z takim czymś ...
Pozdrawiam i wracaj do zdrowia :)))
Gosia
Na drutach macham teraz coś innego, choć też będzie duże i bez kształtu :)))
UsuńDzięki za życzenia, a o moich butach to ja nawet nie chcę myśleć :)))
Zycze szybkiego powrotu do zdrowia i normalnej funkcjonalnosci. Wiem jak to boli, bo latem rabnelam z hamaka. Najstarsi gorale nie wiedza, czemu pekly 4 nowe liny, ktore moga stalowe elementy udzwignac. Walniecie krzyzem w beton czuje do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńZa wdziankami bez ksztaltu osobiscie nie przepadam. Od razu jawi mi sie w pamieci marynarka-nietoperz, ktora nosilam w latach 80-tych (tak, tak ludzie tyle zyja! ;) Za boga bym jej teraz nie zalozyla mimo, ze modnie. Jak to sie gust czlowiekowi zmienia...
Walnęłaś o glebę, bo liny były do stalowych elementów a nie do takich eterycznych istot jak Ty i po prostu zdurniały bo im za lekko było :))))
UsuńTak myślałam, że mnie trochę skrytykujesz, bo to raczej nie Twoje klimaty, ale łaskawie wybaczam :))))
Ja też pamiętam lata osiemdziesiąte (w końcu jestem rocznik '73)i powiem Ci, że to wdzianko które uszyłam, to naprawdę nie jest najgorsza rzecz jaką w życiu przywdziałam. Jak sobie przypomnę niektóre kreacje, to się normalnie włos jeży na głowie. Zatem cieszmy się, że się nam jednak gusta zmieniają :)))
Aaaaa, zapomniałabym - masz swoją własną favikonkę - lubię te znaczki, bo po nich łatwiej rozpoznać "swoich" blogerów :))))
UsuńNo to się prawie makaronem udławiłam na to "swoich" blogerów :) Miło mi :) Zapewniam, że to dopiero początek kariery Batmana :)
UsuńWcale nie miałam w planach krytykować. Wdzianko zacne, zwłaszcza, że takie czaso-oszczędne. Tyle, że z uwagi na obecne gabaryty preferuję ciuchy dopasowane. A co!!! Eksponuję póki mogę ;)
Z perspektywy czasu widzę, że pęknięcie lin było pewnym znakiem i ostrzeżeniem, który zlekceważyłam. Zapłaciłam nie tylko stłuczonym kręgosłupem.
Taaa, gabaryty... Ja coraz częściej właśnie przez nie zaczynam się raczej zasłaniać niż ubierać :))))
UsuńBardzo współczuję upadku ale Twój opis wypadku rozśmieszył mnie do łez> Uwielbiam Cię czytać!:-))) A wdzianko świetne! Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńEdi-bk
P.S. Cholerny googiel mnie wyrzuca więc muszę skomentować jako anonim.
W sumie to mnie to też teraz śmieszy tym bardziej, jak sobie uświadomię, że się walnęłam w drodze NA IMPREZĘ a nie PO, co byłoby bardziej uzasadnione :)))
UsuńA googiel tez mnie ostatnio nie lubi, bo nie pozwala mi odpowiadać na komentarze na moim własnym blogu. Bubel jeden :))
Szybki projekt a jaki super efekt,podoba mi się luźne zawsze pod wszystko i plus za materiał-świetny jest :) Co do googla to ja ostatnio też miałam nie fajną przygodę,wchodzę na swojego bloga a tu pisze,że został usunięty..myślę o co biega rano wchodziłam było ok a pod wieczór jakiś psikus,musiałam wpisywać kod weryfikacyjny by powrócić ;)
OdpowiedzUsuńNo powiem Ci, ze nosę ją az do znudzenia - tak się w niej dobrze czuję :)))
UsuńAle nie strasz mnie tym googlem, bo skąd ja wezmę jakieś kody weryfikacyjne. Boszszs!
Się uśmiałam :))))))
OdpowiedzUsuńWyobraziłam sobie Ciebie tym lepiej, że ostatnio takie atrakcje na nartach przeżywałam... że jak można stać, a co dopiero jechać??
Mnie na sankach mąż nigdy nie woził :(
Też lubię takie luźne rzeczy, a to ze względu na moją niezbyt wiotką figurę :]
Narty dla mnie to czarna magia. Ja nie umiem chodzić w kozakach a co dopiero mówić o jakimś zjeżdżaniu na sztachetach, brrrr...
UsuńCo do sanek to musisz koniecznie męża przycisnąć kolankiem, to taka frajda, że jak mnie mój ciągnął to ryłam się całą drogę, tak mi sie podobało :)))
No właśnie, też czasem lubie cos luźniejszego, mniej formalnego i żeby ciągle nie myśleć o wystającym bełconie :))))
Jesteś szalona kobieto :D:D:D ale tak pozytywnie ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie
Pozdrawiam
Pozytywne szaleństwo to świetny sposób, by nie popaść w prawdziwe, więc z chęcią przyjmuje ten komplement :))))
UsuńRozbawiłas mnie tym postem,ale chyba na twoim miejscu tez nie pokazałabym twarzy ;) Bluzka rewelacyjna i bardzo prosta,ale za to szykowna :))
OdpowiedzUsuńNa szczęście wszystkie te gluty już za mną a bluzę polecam. Nosi się świetnie!
Usuńsuperaśna,
OdpowiedzUsuńchyba spróbuję :)
uszyłam!, ja seksownie odkrywam ramionko!
OdpowiedzUsuńwywaliłam też na zewnątrz szwy w kontrastowym kolorze!
No ja nie mogę - nie zdążyłam do końca doczytać Twoich komentarzy a Ty masz już bluzkę :))) Super, muszę ją zobaczyć :)))
UsuńTo ja też chciałam powiedzieć, napisać w sumie, że czytałam, podobało mi się i... musiałam spróbować. I chcę się pochwalić u siebie. I że częściej proszę pisać (bo szyjesz pewnie bez przerwy :) )
OdpowiedzUsuń