Niby mamy jakieś święta za pasem i powinnam, jak każda szanująca się pani domu, szaleć teraz ze szmatą i cifem po apartamentach, ale jakoś nie mogę się zmusić do tej daremnej roboty. Zamiast więc uchetac się po pachy i łykać na bolące plecy panadole w ilościach hurtowych, siadłam do maszyny, by wywiązać się z danego słowa pewnej Natalii.
Owa rzeczona Natalia to urocza kosmetyczka, która ostatnio szpachlowała przeróżnymi specyfikami moją wciąż jeszcze młodą twarz, a że szpachlowanie było dość bolesne, próbowała odwrócić moją uwagę jakąś pogawędką.Tematy poruszane wystarczyłyby na nie jedną wizytę w poczekalni u lekarza czy dentysty. Obgadałyśmy wszystkie znane nam bliżej lub dalej osoby, nie omijając naszych przyjaciółek. A że w trakcie rozmowy wyszły na jaw moje "rozliczne" talenty (czyli szycie, dzierganie, szydełkowanie i jakieś tam inne -anie) stanęło na tym, że Pani Kosmetyczka niecnie i bez skrupułów wykorzysta mnie do stworzenia urodzinowego prezentu dla swojej przyjaciółki - Pani Fotograf. Pani Fotograf często uwiecznia małe dzieci, bo dumni rodzice bardzo chcą mieć pamiątkę bezzębnych dziąsełek i nieporadnie raczkujących nóżek, a zrobienie wyraźnego zdjęcia tegoż uzębienia jest prawie niemożliwe kiedy jego właściciel wyraża niczym nieskrępowane zainteresowanie wszystkim dookoła oprócz obiektywu aparatu. Jedynym rozwiązaniem tej trudnej sytuacji jest takie ozdobienie obiektywu by nic, oprócz niego, nie było w stanie przyciągnąć uwagi rozbieganych, małoletnich oczu. Zadania się podjęłam z chęcią i radością, choć szybko mi przeszło kiedy wzięłam się do pracy. Dłubanie takich duperelów to jednak za dużo jak na moje sterane nerwy. I choć udało mi się zrobić jakiegoś kwiatka i coś na kształt misia, to oddając to w ręce Natalii wiedziałam, że to badziew i żenada. Niestety czas nie pozwalał mi na eksperymenty, bo prezent miał być urodzinowy a urodzin nie da się zaplanować trochę później, więc solennie obiecałam, że jest to tylko taka "zapchajdziura", a jak tylko złapię chwilę oddechu to przygotuję taki prezent, że i mucha w końcu usiądzie z zachwytu.
Chwila oddechu nadeszła więc i prezent się wykonał. Oczywiście darowałam sobie szydełka i druty i jak Pan Bóg przykazał prezent uszyłam. Mam zatem przyjemność przedstawić Wam ślimaka Turbo, sowę Mądralińską i kota Filemona.
Owa rzeczona Natalia to urocza kosmetyczka, która ostatnio szpachlowała przeróżnymi specyfikami moją wciąż jeszcze młodą twarz, a że szpachlowanie było dość bolesne, próbowała odwrócić moją uwagę jakąś pogawędką.Tematy poruszane wystarczyłyby na nie jedną wizytę w poczekalni u lekarza czy dentysty. Obgadałyśmy wszystkie znane nam bliżej lub dalej osoby, nie omijając naszych przyjaciółek. A że w trakcie rozmowy wyszły na jaw moje "rozliczne" talenty (czyli szycie, dzierganie, szydełkowanie i jakieś tam inne -anie) stanęło na tym, że Pani Kosmetyczka niecnie i bez skrupułów wykorzysta mnie do stworzenia urodzinowego prezentu dla swojej przyjaciółki - Pani Fotograf. Pani Fotograf często uwiecznia małe dzieci, bo dumni rodzice bardzo chcą mieć pamiątkę bezzębnych dziąsełek i nieporadnie raczkujących nóżek, a zrobienie wyraźnego zdjęcia tegoż uzębienia jest prawie niemożliwe kiedy jego właściciel wyraża niczym nieskrępowane zainteresowanie wszystkim dookoła oprócz obiektywu aparatu. Jedynym rozwiązaniem tej trudnej sytuacji jest takie ozdobienie obiektywu by nic, oprócz niego, nie było w stanie przyciągnąć uwagi rozbieganych, małoletnich oczu. Zadania się podjęłam z chęcią i radością, choć szybko mi przeszło kiedy wzięłam się do pracy. Dłubanie takich duperelów to jednak za dużo jak na moje sterane nerwy. I choć udało mi się zrobić jakiegoś kwiatka i coś na kształt misia, to oddając to w ręce Natalii wiedziałam, że to badziew i żenada. Niestety czas nie pozwalał mi na eksperymenty, bo prezent miał być urodzinowy a urodzin nie da się zaplanować trochę później, więc solennie obiecałam, że jest to tylko taka "zapchajdziura", a jak tylko złapię chwilę oddechu to przygotuję taki prezent, że i mucha w końcu usiądzie z zachwytu.
Chwila oddechu nadeszła więc i prezent się wykonał. Oczywiście darowałam sobie szydełka i druty i jak Pan Bóg przykazał prezent uszyłam. Mam zatem przyjemność przedstawić Wam ślimaka Turbo, sowę Mądralińską i kota Filemona.
Nigdy w życiu nie szyłam tild, pacynek czy innych szmacianek. Jakoś się nie widziałam w tym temacie i powiem Wam szczerze nie widzę się i dziś. Owszem jestem zadowolona z efektu (choć są pewne niedoróbki), bo jak na debiut lepiej by być nie mogło, ale niech mi nikt nie mówi, że trudniej uszyć żakiet niż wypchaną zabawkę. Obrabianie takich drobiazgów to nie na moje nerwy. Ani się tu rozpędzić, ani za co złapać, nie mówiąc o tym, że ciągle jakieś zakręty i zero prostych linii do szycia. Dorzućcie sobie do tego docisk stopki, którego nie można wyłączyć, bo mu się coś odwidziało ( ząbki dały się opuścić, bo tak to by była kicha) i gotowy przepis na katastrofę. Na szczęście to co wyszło wynagrodziło mi te moje frustracje i mam nadzieję, że przyciągną uwagę maluchów bardziej niż specjalistyczne oświetlenie studia fotograficznego.
Najfajniejszą zabawę miałam przy wypychaniu tych cudaków. Takie nadziewanie świetnie się sprawdza przy oglądaniu skoków narciarskich, bo oczy zajęte szybującymi zawodnikami a ręce nie pozostają bezczynne, więc nie mamy poczucia traconego czasu na oglądanie telewizji.
Z technicznych wiadomości należy dodać, że każda pacynka ma od spodu doszytą gumkę w tuneliku tak aby pasowała na różnego rodzaju obiektywy. Nic tylko zakładać i pstrykać sweet focie z rąsi.
Stworki udadzą się dopiero jutro do salonu kosmetycznego w celu dostarczenia ich do miejsca docelowego, więc nie mogę się z Wam jeszcze powiedzieć o ich entuzjastycznym przyjęciu, ale jestem pewna, że takowe będzie miało miejsce :)
Jeśli chodzi o szyciowe sprawy to dziś już więcej nic dla Was nie mam, a ponieważ jest to mój ostatni wpis przed świętami a pewnie i Nowym Rokiem to pozwolę sobie złożyć Wam świąteczne życzenia. I nie będę tu po kolei wymieniać czego życzę, bo zajęłoby to pewnie ze dwie strony A4, a z resztą każda z Was ma inne potrzeby i pragnienia, więc ja skromnie życzę tylko byście dostały to o co prosicie.
Buziaki!
P.S. I chciałam Wam podziękować za wszystkie urodzinowe życzenia. Tyle miłych słów dostałam, i tak mi się to spodobało, że urodziny będę świętować co tydzień :))) DZIĘKUJĘ!
Fajne "przyciągacze uwagi". :) Ale jakie ładne blogowe ubranko! :))
OdpowiedzUsuńAlicja
Fajne i bardzo "energochłonne" :))
UsuńA ubranko rzeczywiście nowe - zupełnie o tym zapomniałam :)
Ślimak moim faworytem! *^o^*
OdpowiedzUsuńTak jest, ja też uważam, że urodziny należy obchodzić bardzo często, można by wtedy wypróbować mnóstwo tortów urodzinowych. *^-^*~~~
Wszystkiego świątecznego!!!
Ślimak Turbo był pierwszym stworzonym stworzeniem, więc to troche taki okaz eksperymentalny, ale wyszedł godnie - to fakt!
Usuńco do jedzonych tortach w ilościach nie detalicznych to ja bym jednak wolała uważać :)))
Mam te same odczucia co do szycia takich małych rzeczy :-) wolę uszyć kolejną spódnicę ;-) Ale fakt - śliczne są :-) Przepięknych Świąt i Nowego Roku życzę Tobie! :-)
OdpowiedzUsuńOj tak, nie ma to jak przekładanie wielkich ilości materiału :) Niestety pacynki się spodobały i już mam zamówienie na ślimaka i kota, które polecą do Norwegii, ogrzewać dwa małe ciałka synów moich przyjaciół :)))
UsuńPrzeurocze zabawki :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, są słodkie - aż żałuję, że ja w dzieciństwie nie miałam kogoś kto by dla mnie uszył takie miłe przytulanki :)
UsuńPrzepiękne cudaki. Zdrowych i spokojny świąt oraz cudownych prezentów od mikołaja!!!!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za życzenia :)
UsuńNo piękne są ! Ja też ostatnio szyłam kota na zamówienie, miałam go pokazać po świętach, bo to prezent pod choinkę,ale teraz to nie wiem, czy go pokazywać, bo on przy Twoich cudeńkach taki lekko sterany życiem jest ;) Wszystkiego dobrego na te Święta!!!
OdpowiedzUsuńOj tam Reniu! Moje "wyroby" także mają niedociągnięcia, po prostu na zdjęciach tego nie widać, także nie sugeruj się tym moim "fotoszopem" i chwal się swoją kicia ile wlezie!
UsuńŚlimak fajny! Grunt to dobry pomysł a potem już leci :-)
OdpowiedzUsuńJa też do mojego Turbo ślimaka czuję pewien sentyment, a to dlatego, że powstał jako pierwszy. Na zawsze juz będzie pierwszą zabawką uszytą przeze mnie :)
UsuńJakie urocze te zabawki. Niepowtarzalne i takie kolorowe.
OdpowiedzUsuńTe kolory to na przekór tego co za oknem :)
Usuń.... żeby chociaz śnieg był...
Sowa mi się podoba najbardziej, ale ja uwielbiam sowy- szydełkowe, szyszkowe, ddrewniane, szyte i te prawdziwe. Zabawiacze na pewno bardzo się przydadzą- zwierzęta i dzieci fotografuje się najtrudniej.
OdpowiedzUsuńWesolutkich Świąt bez panadolu życzę.
Ja sobie nie wyobrażam, że można pstryknąć piekne zdjęcie pół -rocznemu dziecku. Przecież nie powiesz mu "a teraz popatrz w obiektyw i ładnie sie uśmiechnij". Podziwiam fotografów za ich cierpliwość i pomysłowość w dążeniu do złapania jak najlepszego ujęcia!
UsuńŚlicznie u Ciebie, zabawki super, liczy się pomysł...pozdrawiam cieplutko...
OdpowiedzUsuńSowa skradła moje serce,a to ze wzgleędu na to,że mieszkam na ulicy sowiej ;)
OdpowiedzUsuńAleż u Ciebie kolorowo,ślicznie.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń