Cóżem Ci - o Losie - złego uczyniła, żeś karał mnie w tych dniach okrutnie i rzucając pod nogi kłody rozliczne, patrzył jak się o nie potykam (w końcu mam astygmatyzm, nie?) i swoim drwiącym śmiechem zagłuszał me żałosne prośby o choćby małą, wolną chwilkę na własne przyjemności. O ty okrutny, który odciągnąłeś mnię zupełnie od jaśnie oświeconego Bloggera i od innych internetowych delicyj, bym w trudzie i znoju poznawała Twe mroczne oblicze, w którym na próżno szukałam wspomożenia. Oto jednak jestem, pomimo Twoich wybiegów, gierek i sztuczek, co więcej, pozwolę sobie powiedzieć - WAL SIĘ! Skończył się dzień dziecka, spadaj se jak najdalej ode mnie i żebym Cie więcej nie widziała. Głupi jesteś i masz pryszcze!
Tak mniej więcej spędzałam czas, kiedy mnie tu nie było, a nie było mnie sporo, bo normalnie pająki zasnuły mi całego bloga i tak jakoś stumaniałam, ze się parę dobrych chwil zastanawiałam w co kliknąć, żeby posta napisać. Wesoło mi ostatnio nie było, ale ile można odmawiać sobie przyjemności, no powiedzcie sami. Pewnie jeszcze z tydzień bez Was i jakiś pseudoterapeuta zarobił by na mnie na nowego laptopa. A ze u mnie raczej krucho z kasą i sama myśl, że miałabym płacić komuś za słuchanie moich wynurzeń powoduje prawie że natychmiastowe zdrowienie, postanowiłam sama sobie poradzić a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na chleb i masełko do tego chleba.
Tak więc jestem.
No i to w zasadzie tyle co mogłabym napisać (pomijając szczegółowy opis wszystkich kłopotów i innych tragedii, bo po co?). "Nowej" maszyny do szycia nie mam, bo tajemniczy pan Piotr zamilkł jak zaklęty i unika kontaktu ze mną jak z trędowata co najmniej. Nie miałam zielonego pojęcia, że mogę zamęczyć człowieka przez telefon na tzw. śmierć. Albo on jakiś mało odporny psychicznie, albo ja szczególnie uzdolniona. Hmmm, zagadka pozostanie na wieki nie rozwiązana. Efekt taki, że teraz muszę głaskać i przytulać starego Łucznika, by mu się w ogóle chciało ruszyć choćby o dwa ściegi, co kończy się albo plątaniem nici, albo ich zrywaniem, albo jakimś taki dziwnym dźwiękiem "łiiiii", który się wydobywa z jego trzewi. Najlepsze jest to, że muszę uprzedzać Szanownego Małżonka w jakich godzinach zamierzam szyć, tak by mógł sprawdzić program telewizyjny, ponieważ szycie uniemożliwia oglądanie telewizji i to nie z powodu hałasu, ale z powodu tego, że teraz robi się badziewie a nie telewizory, bo szycie na maszynie wywołuje na ekranie tegoż badziewia (firmę przemilczę) powódź kwadracików wszelakiego koloru, zamiast zapowiadanego w rozkładzie meczu Brazylia kontra jakaś inna cholera.
Szyć coś tam próbowałam. O, na ten przykład taki kombinezon z Burdy
Zdjęcie ze strony Burdy
Bo tak sobie pomyślałam, że kiedyś przestanie padać, (niechby tylko i na dwie godzinki), a jak już przestanie to ja sobie założę taki letni kombinezonik, wezmę wiklinowy koszyczek i udam się na radosne zakupy po porcje rosołową i papier toaletowy (to nie znaczy, że użycie do obiadu porcji rosołowej równa się użyciu po obiedzie papieru toaletowego.Choć jakby się tak głębiej zastanowił...). No to go sobie skroiłam z jakiejś wiskozy zalegającej półkę od czasów Noego, uszyłam i czym prędzej oddałam z powrotem Noemu, bo ja w tym nawet po papier toaletowy nie wyjdę. Wyszedł worek na kartofle ze szlufkami, gumką w pasie i dekoltem kończącym się w okolicach "mymłona". A i tak przewidująco wzięłam mniejszy rozmiar. Brrrr...koszmar!
Potem pomyślałam sobie o żakiecie, czy czymś w rodzaju lekkiej kurtki. A że wstręt do Burdy jeszcze nie minął przegrzebałam Papavero i znalazłam takie coś.
Zdjęcie ze strony Papavero
Wydało mi się to "coś" dość interesujące ze względu na ciekawie poprowadzone cięcia. Zatem znowu wizyta na półce Noego, cięcie, zszywanie i ponownie prezent dla biblijnej postaci. Nijak mi to nie leżało. Sterczało tam gdzie nie powinno, a gdzie powinno to oklapło. Jednym słowem obraziłam się i na Papavero.
Efekt tego taki, że na wszelki wypadek poobrażałam się na wszystkie wykroje, niezależnie od źródła ich pochodzenia i nie mam co szyć. Leży mi na półce parę szmatek do przerobienia, ale tak nie mam do nich przekonania, że udaję, że ich nie widzę. Chyba poczekam jeszcze z parę dni, bo jak widzę, na siłę to może być jakieś urządzenie mechaniczne, a nie szycie. Poza tym szkoda mi materiałów, które marnuję na te popłuczyny sztuki krawieckiej (Noe kategorycznie odmówił noszenia czegokolwiek spod mojej maszyny).
Czekam zatem na słońce i przypływ weny twórczej i dziękuję za Wasze maila ze słowami troski o moją skromną osobę - dodały mi otuchy :)))))
Mój małżonek miał kiedyś przygodę z wykrojem z Burdy odwrotnego autoramentu - wykroił dla mnie bluzkę z rozmiaru 40, pozszywał, cieszył się jak dziecko na fajny ciuch i... okazało się, że na dziecko to może by i weszła, ale na malutkie!... >< Sprawdziliśmy kilka razy, nie popełnił błędu, coś było nie tak z rozmiarówką wykroju.
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie znikasz, czekałam z utęsknieniem na Twój następny uszytek i rozważałam, co to może być, skoro tak długo Cię nie widać i nie słychać. *^o^*~~~
Ja już nie mam siły do Burdy. Za każdym razem jakieś niespodzianki. Zostaną mi w końcu dresy i jakieś luźne tuniki, bo ostatnio nic na mnie nie pasuje.
UsuńDzięki za miłe słowa, ale trochę Cię chyba rozczarowałam, bo nic nie pokazałam. Obiecuję, że złapię wenę tak szybko jak się tylko da :))))
Cierpliwie poczekam. *^-^*~~~
Usuńwitaj kobietko :) fajnie ze znowu jesteś,
Usuńbrakiem weny się nie przejmuj - wróci...
moja ostatnio też skutecznie odfrunęła... a wszystko przez tego Rybkę... trochę przez moje "niechcenie" też, ale ględzi mi po co Ci ten blog jak nic poważnego nie szyjesz... uszyłam sobie "cudną" stateczną sukieneczkę z rękawkiem 3/4, a temu się nie podoba - mało tego powiedział: czemu Ty zawsze musisz szyć coś "kontrowersyjnego"? mogłaś z tego materiału uszyć coś ładnego, a nie jakieś dziwne rękawy... nawet zaproponował przerobienie na krótkie, ale ja ich nie tknę, a on ze mną ubraną w tą sukienkę nie wyjdzie... Menda:/
no i spódnica wycięta z lnu, też już mu się nie podoba - że też głupia musiałam zapytać co sądzi o długości...
Na koniec mi jeszcze taki dowali kiedy mumarudzę, że musimy iść zrobić zdjęcia: uszyj coś najpierw... a na "ofocenie" czekają 3 sukienki i spódnica ale co tam... nic "konkretnego"...
jak tak dalej pójdzie to dojdzie do rozwodu przed ślubem ;/
sorki za marudzenie - musiałam się wygadać:)
trzymam kciuki za powrót weny, a ja chyba nauczę się w końcu sama się focić z samowyzwalacza, a Rybek niech się faka...
Buziaki kochana
Pozdrawiam
Ło matko, jak on śmiał powiedzieć, że nic poważnego nie uszyłaś - no menda jak nic. Ja delikatnie sugeruję olać te Rybkowe dygresje, nie pytać o zdanie, szyć co się podoba i używać samowyzwalacza. A dodatkowo odstawić od piersi, stołu i telewizora a wróci na kolanach :))))
Usuńmasz rację - trzeba będzie ukarać... zwłaszcza to odstawienie od telewiora mi się podoba... chyba muszę "zgubić" kabel ;) niech mnie prowadza na spacery a nie ogląda głupoty :)
UsuńBuziaki
PS: jak tam Twoja wena? Ciut lepiej? ja w ramach motywacji rozejżę się jutro za statywem pod aparat:)
i olej Pana Piotra - jego strata :)
Wena powiadasz - no jakby z nią było ciut lepiej :)) Pogrzebałam sobie dziś w ogródku (a nic tak dobrze nie robi mojemu mózgowi jak babranie się w czarnoziemie) i tak jakby, delikatnie, z pewną nieśmiałością zaczęło we mnie "cuś" kiełkować, więc zostaje mi tylko przegrzebanie zapasów materiałowych i Burdowych (choc nadal jestem na nią obrażona, ale skądś muszę zaczerpnąć inspirację) i kto wie, może ju niedługo to "cuś" powstanie :)))
UsuńHmmmmm no z Papavero radziłabym wybrać coś co ma prostsze cięcia, bo przy takich wygibasach ciężko jest dopasować (przynajmniej ja nie umiem). Może Anna? ;p
OdpowiedzUsuńNiby tak, ale ile można szyć prostych rzeczy :( Chciałam zaszaleć, ale jak widać szaleństwo nie leży w mojej naturze, chyba jednak przeproszę się z dresami :)))
UsuńNie no co Ty :) Możesz zawsze ten model który nie wyszedł potraktować jako próbny, poprawić wykrój i uszyć super leżące cudo!
UsuńNo mogę, mogę, ale tych próbnych modeli to ja mam już pełna szafkę i nijak mi się nie chce za to wziąć :)))) Jak ja nie lubie poprawiać :)))
UsuńWreszcie jesteś! Cieszę się jak gwizdek. :) Zamiast psychoterapeuty z własnego doświadczenia polecam:
OdpowiedzUsuń- gruntowne sprzątanie ogródka (tylko dla osób o silnym kręgosłupie i to bynajmniej nie moralnym),
- oddawanie się szyciu lub innemu hobby- pomaga czasem, gorzej jak nie wyjdzie, bo wtedy dół się pogłębia o dodatkowe chlipanie nad sobą w stylu "i nawet spódnicy uszyć nie umieeeeeeeeeeeeeeeem",
- oglądanie filmów w ilościach hurtowych jeden za drugim (nie ma znaczenia jakich, bo i tak na każdym się płacze). Ostatnio ryczałam nawet na skyfall... tjaaa...
Pana Losa potraktuj pudłem lodów. Im większe pudło tym lepiej. Lodami najpierw trzeba mu przywalić, a potem je zjeść. W ostateczności można się nimi z kimś podzielić. Ten czar bardzo dobrze działa w połączeniu z sesją filmową ;)
Cieszenie sie jak gwizdek bardzo mi sie podoba :)))
UsuńSposoby na poprawę humoru mam takie same jak Ty ale:
- sprzątanie ogródka na razie nie wchodzi w grę, bo wychodzi, że mam rwę kulszową i dlatego mnie tak boli :))
- szyciu sie oddałam i wyszło,że nawet kombinezonu nie umiem uszyć, łeeeeeee :)))))
- oglądanie filmów również mam za sobą, ale wszystkie jakieś takie smutne i do d..py, że nic tylko płakać :))))
- na pyszne lody w miłym towarzystwie na razie nie mam szans, bo Szanowny Małżonek otrzymał w prezencie od znajomej zapalenie gardła przez co zaniemówił, więc chociaż mam świętą ciszę,
Ja się po prostu wódki napiję :)))))
Wódka też dobra rzecz... Byle zimna jak lody. Mówisz, że filmy do d... może to były filmy 3d ;)
UsuńJa przerabiam teraz sesję filmową z Wiliamem Hurtem. Znaczy się on gra ja go oglądam. Nie to, że tak razem te filmy, i lody i 3d... ;)
Hihi, wódka zimna, bo cały czas stoi w lodówce :))
UsuńA co do filmów to ostatnio oglądałam pozycję pt. "Niemozliwe" o ostatnim tsunami w Tajlandii parę lat temu. Świetne zdjęcia, bardzo realistyczne i przerażające. W rolach głównych Naomi Watts i facet, którego nazwiska nie udaje mi się zapamiętać a w tylu filmach go juz widziałam :))) Polecam!
"Niemożliwe" brzmi bardzo kompatybilnie do naszych okoliczności życiowych.
UsuńDziś po raz pierwszy zrobiłam domowe lody. Pomarańczowy sorbet. Następnym razem pójdę w wersję dla dorosłych ;)
Hmmm...lody. Dziś to nawet bym i je zjadła. A jeszcze domowe - pycha. Ciekawi mnie przepis na dorosłe lody. Czyżby musiały leżakować 18 lat, aż do uzyskania pełnoletności? :)
Usuńżyczę Tobie dużo uśmiechu na twarzy w walce z Losem - to najskuteczniejsza broń przeciwko niemu ;-)
OdpowiedzUsuńA co do maszyny do szycia to znalazłam taką stronę: http://www.olx.pl/q/maszyna-do-szycia/c-366 Może znajdziesz sprzedającego niedaleko Twojego miejsca zamieszkania.
Dzięki Iwonko! Podeślij mi jeszcze trochę paragwajskiego słonka i będę uleczona :)))
UsuńI zaraz lecę oglądnąć te maszyny :)))
Witam właśnie o Tobie pomyślałam i jesteś:)
OdpowiedzUsuńBo ja się zjawiam na każde wezwanie :))))
UsuńO rany, ten Pan Los to tak hurtem? I u Ciebie i Mag Ik narzekała, u mnie nie wesoło....Martwiłam się już, sprawdziłam, czy Pan Blogger przypadkiem nie usunął tego bloga z obserwowanych (też ma ostatnio humory).
OdpowiedzUsuńCieszę się , że już jesteś i czekam z utęsknieniem na uszytki, posty itd.
Los postanowił odwalić swoja robotę za jednym zamachem, dlatego tak te nieszczęścia krążą po ludziach :)))
UsuńJa tez sie cieszę ze spotkania z Wami i mam nadzieje zmajstrować wreszcie cos fajnego :))
a to inna cholera:D !! no to prawdziwą kumulację miałaś.....niech no to słońce Ci tam już wyjdzie i dobrze , że jesteś :)
OdpowiedzUsuńDzięki Asiu, kumulacje mam nadzieję, mam już za sobą :)))
UsuńTeraz to tylko kumulacje w totka poprosimy :d
UsuńTo chyba ten 2013 tak dokopuje, choć do tej pory 13 była dla mnie szczęśliwa. Jak na razie na mnie działa grzebanie w ziemi ,i szycie,ale co do burdy to mam daleko idące wątpliwości,co model to więcej przeróbek...
OdpowiedzUsuńJa też zaczyam wierzyć w fatum 13, choć do tej pory mi to wisiało :))
UsuńGrzebanie w ziemi tez lubię, ale jak wcześniej pisałam Mag-ik, przez ten mój kręgosłup i to mi odpadło (choć coś tam od czasu do czasu skubnę, bo nie mogę tak patrzeć, że mi zielsko kwiatki zasłania :))
A na Burdę obraziłam się śmiertelnie :)))
e tam... głupoty opowiadcie,
Usuńjako urodzona 13. w piątek będę trzynastki bronić ;)
Generalnie mnie zatkało i nie wiem co mam Ci napisać, znaczy się uprzejmie miły pan Piotr okazała się ................, nie mogę na pisać co myślę bo mogłabym zostać o coś posądzona, ale pomyśl o tym tak JUTRO TEŻ JEST DZIEŃ I PAN BÓG NIERYCHLIWY ALE SPRAWIEDLIWY (bez względu na wiarę)
OdpowiedzUsuńNo, powiem Ci, że nie mam pojęcia co się stało. Ja na prawdę nie jestem jakaś straszna zrzęda, żeby sie tak ode mnie odwracać. Ale co było a nie jest nie pisze się w rejestr, więc łokcie do siebie i do przodu :)))
UsuńEee raczej w tym wypadku łokcie dobrze na boki żeby się dobrze rozepchnąć i przepchnąć przez wszystkie niedogodności losu z panem P na czele. W ramach pomstowań polecam kodeks Hamurabiego - to ten od oko za oko, ząb za ząb
UsuńEh te Pietrki czasem takie są... a chyba minęły te piękne czasy kiedy chadzali po tej ziemi Panowie posiadający niezwykłą umiejętność przywracania Łuczników do życia - pamiętam z dzieciństwa że u mojej mamy taki Ktoś zjawiał się przynajmniej raz do roku. I doskonale Cię rozumiem - co prawda maszyna moja nie odmawia posłuszeństwa, ale z uwagi na zbliżający się egzamin mam zakaz spoglądania w jej kierunku - i tak sobie siedzę w książkach i rozmyślam co bym w tym momencie szyła... słoneczko niech do Ciebie przybywa!!
OdpowiedzUsuńBył w Łochowie taki jeden magik, co zreperował wszystko, ale wziął i umarł. I teraz możemy sobie jedynie kupować nowe maszyny, bo wożenie starego Łucznika 80 km do Warszawy do jakiegoś serwisu nie wydaje mi się jakoś specjalnie ekscytujące ani tanie :)))
UsuńZa życzenia słonka dziękuję a Tobie życzę pomyślnego egzaminu i szybkiego powrotu w krawieckie pielesze :)))
takie nieobecnosci sa absolutnie zakazane.....pozdrawiam i ja
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam i obiecuję, że sie to więcej nie powtórzy :)))
UsuńCałuski :))
O, dobrze, że jesteś. Od wielu miesięcy PRAWIE mam coś dla Ciebie, ale jestem wrakiem siebie niezdolnym wykonać najprostsze czynności i w dodatku Mąż mnie tłamsi, bo mi wszystko zajmuje kilka razy więcej czasu niż kiedyś. I codziennie mam bóle głowy a czasem wielkie bóle. I bym chciała dorzucić ciasteczka, ale nie mogę upiec. Nic nie mogę.
OdpowiedzUsuńMoja babcia podobno ma piwnicę starych maszyn (sądzę że góra dwie-trzy...), ale żadna nie jest sprawna, ale za to dziadek ma numer do pani, która wie, gdzie mieszka pan naprawiający. Ale to jeszcze dalej niż do Warszawy:)
Olu moja słodka - ta ja Ci przesyłam mnóstwo głasków na tę Twoją zbolałą głowę i duszę i czuję się jakbym już PRAWIE miała ten prezent od Ciebie :)))
UsuńI zazdroszczę posiadania babci z magazynem maszyn oraz dziadka, który ma telefon do tej Pani, co zna tego naprawiającego Pana :)))
Dobre :D
OdpowiedzUsuńWczoraj przed snem tak sobie o tobie pomyślałam, że długo nie pisałaś. I dobrze, że się odezwałaś [chociaż i tak bym tu pewnie zajrzała:)], spędziłam weekend na wsi i jakoś nie nadążałam z nowymi postami, zresztą zauważyłam że czasami blogger nie wyświetla wszystkich, tak więc przepadłaś.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o maszynę to ja mam podobnie z wieżą. Słucham tam radia i jak próbuję overlokiem obrzucić coś tam to mi trzeszczą głośniki. Myślę, że może to być spowodowane obwodem, na którym są gniazdka. U mnie pokoje i kuchnia są na jednym, łazienka na drugim, przedpokój na trzecim a światła z sufitu na czwartym. Mam cztery bezpieczniki i jakiś czas temu miałam z jednym problemy, to wiem:) Jakbyś się rzeniosła z szyciem do innego pomieszczenia, które jest podpięte pod inny bezpiecznik, może problem z telewizorem by zniknął?
Jak to miło usłyszeć, że jest ktoś kto pomyśli o mnie przed snem - dziękuję Ci :)))
UsuńA tak a props znikania moich postów to jestem juz na Bloglovin, więc może juz nie będzie z tym problemów :)
Z szyciem niestety nie moge sie przenieść do innego pomieszczenia, bo mój dom to straszny staruszek i wszystkie moje trzy komnaty są podpięte pod ten sam korek (czy to górne światło, czy kontakty. Tak więc, jeśli piekę ciasto to na pewno w tym samym czasie nie mogę odkurzać, bo wywali korki jak nic. Ale rozwiązanie tego problemu jest juz blisko............:))
Ciesze się,że wróciłaś :) nie zrażaj się na wykroje z wszelakiego źródła,po prostu poknocili nie wyszło a z burdy nie raz tak jest pięknie wygląda na zdjęciu a forma po zszyciu... i tu masz trzeba włożyć drugie tyle pracy by nadać temu odpowiedni wygląd a jak nie to rezygnujemy. Kiedyś z burdy szyłam spodnie ło matko pomyślałam coż to stworzyłam za badziewie chodzę w nich ale po domu,bo do wyjścia szerszego się nie nadają ;) A jak maszyna szwankuje to można przy szyciu ofisiować :D Ty chcesz a ona masz po złośliwości właśnie ostatnio tak mam ;/
OdpowiedzUsuńNo masz rację, ale wiesz jako rasowa kobieta musze sobie czasem pomarudzić :))Pogadam, pogadam a i tak wrócę do tej Burdy jak córka marnotrawna :))
UsuńNiech ta kumulacja raczej w totku będzie ! I to już!
OdpowiedzUsuńNiech się stanie jako rzeczesz!!!:))))
UsuńJesteś i od razu tak cudnie napisałaś! Żem się rozsiadła i żem czytała, chwilkę jeno tylko, bo mnie Los Okrutny do roboty zawezwał, ale i tak żem szczęśliwsza poszła po Twoim wynurzeniu :-)
OdpowiedzUsuńBuziole :-)