Nie jeden myśliciel zjadł na tym zagadnieniu zęby. A i niejedna kobieta, która w przerwie między obieraniem ziemniaków a okładami z herbaty na opuchnięte powieki zadumała się nad złożonością swojej psychiki, skwitowała ten temat machnięciem spracowanej dłoni i przeciągłym westchnięciem ....eeeeh!
No bo jak tu wytłumaczyć postronnemu widzowi, że szyje się ciucha, którego w zasadzie się nie nosi, bo nie wpisuje się w ogólną stylizację szyjącej, bo nie ma go do czego nosić, a w ogóle to i tak ona źle wygląda w tego typu garderobie. No, wytłumaczyć się nie da. Sama szyjąca zresztą nie wie, czemu to coś powstało. Można to próbować podciągnąć pod dość ogólne pojęcie recyklingu, gdyż rzecz została uszyta z materiału pamiętającego Edwarda Gierka (sama szyjąca tez niestety jeszcze dość dobrze go pamięta jak i jego szanowną małżonkę Stanisławę), no bo szkoda było materiał wyrzucić. Tkanina zresztą darowana mi przez moją, jak na razie najfajniejszą teściową wraz z innymi tkaninami, na które jeszcze nie mam przeznaczenia.Teoria dość mętna , ale dla spokojności sumienia przyjmijmy ją za chwilowo obowiązującą. A ta rzecz, która narobiła tyle zamieszania w życiu wewnętrznym szyjącej to bluzka koszulowa.
Szczerze mówiąc nie noszę żadnym koszul, bluzek koszulowych czy innych podobnych giezeł. Źle się w nich czuję, bo mam wrażenie, że mi wszystko w nich odstaje. Widać same cycki i okrągły bebech. Poza tym nie umiem się do nich ubrać, bo albo wyglądam jak sekretarka firmy segregującej odpady, albo dzidzia piernik w wersji hard ledwo widoczna spod falbanek i koronek. Problem pewnie w tym, że nie trafiłam na odpowiedni fason, albo po prostu stworzona jestem do dzianiny i jerseyu i tyle.
Żeby było śmieszniej to szyło mi się ją rewelacyjnie. Model 112 z Burdy 9/2012 (choć kołnierzyk z sukienki nr 113, bo taki zwykły koszulowy mi się nie podobał) ale jakby w ogóle z niej nie pochodził. Wszystko mi pasowało, zero przeróbek konstrukcyjnych, bo zwężania w biodrach nie biorę pod uwagę, gdyż, ponieważ, bo, ja zawsze to robię, z racji minimalnej różnicy biodra-talia. Mam za to nadprogramowo w brzuchu, ale o dziwo to się wszystko mi w tej koszuli zmieściło. Materiał gierkowski równie uroczy, jakaś bawełna w róże i takie coś na podobieństwo pasków - sam się pod maszynę kładł i krzyczał uszyj mnie, uszyj! No to uszyłam :)
I teraz już słyszę te jęki - łeeee, na pancernej Heli to pokazuje! Ano na Helci, bo po pierwsze primo - nie mam zielonego pojęcia do czego to założyć. Wiem, wiem zaraz powiecie że do dżinsów czy spódnicy ołówkowej. Problem taki, że spódnicy ołówkowej - fajnej - nie posiadam. Fajnej czyli nie sekretarskiej ,bo taką mam - czarną. Spódnicy a la dzidzia piernik na szczęście nie posiadam, co akurat nawet mnie nie pociesza. Z kolei wersja z dżinsami jakoś mi tak pachnie czasami mojego liceum (wtedy namiętnie biegałam we flanelowych koszulach w kratę i robiłam za wielce uduchowioną) a za tymi czasami mało tęsknię, bo byłam młoda i głupia :) A po drugie primo to mi wyskoczyły na gębie takie diody LED, że już sama na siebie nie mogę patrzeć i tym bardziej chcę zaoszczędzić tego widoku Wam. No i przepraszam za brak guzików. Kupić je kupiłam - białe, lekko perłowe na nóżce. O dziwo, w rodzimej pasmanterii. Leżą sobie grzecznie w pewnym pudełeczku i czekają na moje zmiłowanie a raczej na wenę do wyciągnięcia maszyny i zrobienia tych 10 sztuk dziurek.
A wenę to ja mam ale do jedzenia. No klękajcie narody, czego ja wczoraj nie zjadłam. Nie było w domu kąta do którego bym nie zajrzała w poszukiwaniu czegoś jadalnego lub nie. Śledź a po nim nutella to mały pikuś przy moich wczorajszych ekscesach kulinarnych. Najgorsze, że tej czarnej dziury w moim środku nie dałam rady niczym zasypać no i poszłam spać głodna i zła. Teraz już chyba wiem skąd te diody na licu. Jakby mnie ktoś faszerował całą tablicą Mendelejewa to też bym nie wytrzymała. Jednym słowem niech już przestanie wiać, sypać i mrozić, bo jeszcze tydzień takiej diety i zostanę grubą rozwódką z kredytem konsumenckim.
Ale żeby tak się nie stało (mam na myśli ten rozwód, przytycie i kredyt konsumencki) to teraz na koniec będę od Was wyciągać ciężko zarobione pieniądze w wysokości 1,23 zł od każdej majętnej. A wymówkę mam taką, że się wepchałam po raz drugi do konkursu na Blog Roku 2013 i żeby wygrać te nagrody, które niechybnie uratują mnie od tych wszystkich nieszczęść wyżej opisanych potrzebuję Waszego wsparcia. Dlatego też, by ulżyć mojej niedoli możecie wysłać sms-a na numer 7122 o treści F00522 (po F są dwa zera) od dziś do 6 lutego do godz. 12:00. Tu następuję podlizywawczy uśmiech :)))))
No bo jak tu wytłumaczyć postronnemu widzowi, że szyje się ciucha, którego w zasadzie się nie nosi, bo nie wpisuje się w ogólną stylizację szyjącej, bo nie ma go do czego nosić, a w ogóle to i tak ona źle wygląda w tego typu garderobie. No, wytłumaczyć się nie da. Sama szyjąca zresztą nie wie, czemu to coś powstało. Można to próbować podciągnąć pod dość ogólne pojęcie recyklingu, gdyż rzecz została uszyta z materiału pamiętającego Edwarda Gierka (sama szyjąca tez niestety jeszcze dość dobrze go pamięta jak i jego szanowną małżonkę Stanisławę), no bo szkoda było materiał wyrzucić. Tkanina zresztą darowana mi przez moją, jak na razie najfajniejszą teściową wraz z innymi tkaninami, na które jeszcze nie mam przeznaczenia.Teoria dość mętna , ale dla spokojności sumienia przyjmijmy ją za chwilowo obowiązującą. A ta rzecz, która narobiła tyle zamieszania w życiu wewnętrznym szyjącej to bluzka koszulowa.
Szczerze mówiąc nie noszę żadnym koszul, bluzek koszulowych czy innych podobnych giezeł. Źle się w nich czuję, bo mam wrażenie, że mi wszystko w nich odstaje. Widać same cycki i okrągły bebech. Poza tym nie umiem się do nich ubrać, bo albo wyglądam jak sekretarka firmy segregującej odpady, albo dzidzia piernik w wersji hard ledwo widoczna spod falbanek i koronek. Problem pewnie w tym, że nie trafiłam na odpowiedni fason, albo po prostu stworzona jestem do dzianiny i jerseyu i tyle.
Żeby było śmieszniej to szyło mi się ją rewelacyjnie. Model 112 z Burdy 9/2012 (choć kołnierzyk z sukienki nr 113, bo taki zwykły koszulowy mi się nie podobał) ale jakby w ogóle z niej nie pochodził. Wszystko mi pasowało, zero przeróbek konstrukcyjnych, bo zwężania w biodrach nie biorę pod uwagę, gdyż, ponieważ, bo, ja zawsze to robię, z racji minimalnej różnicy biodra-talia. Mam za to nadprogramowo w brzuchu, ale o dziwo to się wszystko mi w tej koszuli zmieściło. Materiał gierkowski równie uroczy, jakaś bawełna w róże i takie coś na podobieństwo pasków - sam się pod maszynę kładł i krzyczał uszyj mnie, uszyj! No to uszyłam :)
I jak ja mam nie wyglądać ja pensjonarka, skoro sama sobie wybrałam pensjonarski kołnierzyk
i cacane marszczenia przy karczku
i szczypanki przy mankietach
No śliczna po prostu :)
I teraz już słyszę te jęki - łeeee, na pancernej Heli to pokazuje! Ano na Helci, bo po pierwsze primo - nie mam zielonego pojęcia do czego to założyć. Wiem, wiem zaraz powiecie że do dżinsów czy spódnicy ołówkowej. Problem taki, że spódnicy ołówkowej - fajnej - nie posiadam. Fajnej czyli nie sekretarskiej ,bo taką mam - czarną. Spódnicy a la dzidzia piernik na szczęście nie posiadam, co akurat nawet mnie nie pociesza. Z kolei wersja z dżinsami jakoś mi tak pachnie czasami mojego liceum (wtedy namiętnie biegałam we flanelowych koszulach w kratę i robiłam za wielce uduchowioną) a za tymi czasami mało tęsknię, bo byłam młoda i głupia :) A po drugie primo to mi wyskoczyły na gębie takie diody LED, że już sama na siebie nie mogę patrzeć i tym bardziej chcę zaoszczędzić tego widoku Wam. No i przepraszam za brak guzików. Kupić je kupiłam - białe, lekko perłowe na nóżce. O dziwo, w rodzimej pasmanterii. Leżą sobie grzecznie w pewnym pudełeczku i czekają na moje zmiłowanie a raczej na wenę do wyciągnięcia maszyny i zrobienia tych 10 sztuk dziurek.
A wenę to ja mam ale do jedzenia. No klękajcie narody, czego ja wczoraj nie zjadłam. Nie było w domu kąta do którego bym nie zajrzała w poszukiwaniu czegoś jadalnego lub nie. Śledź a po nim nutella to mały pikuś przy moich wczorajszych ekscesach kulinarnych. Najgorsze, że tej czarnej dziury w moim środku nie dałam rady niczym zasypać no i poszłam spać głodna i zła. Teraz już chyba wiem skąd te diody na licu. Jakby mnie ktoś faszerował całą tablicą Mendelejewa to też bym nie wytrzymała. Jednym słowem niech już przestanie wiać, sypać i mrozić, bo jeszcze tydzień takiej diety i zostanę grubą rozwódką z kredytem konsumenckim.
Ale żeby tak się nie stało (mam na myśli ten rozwód, przytycie i kredyt konsumencki) to teraz na koniec będę od Was wyciągać ciężko zarobione pieniądze w wysokości 1,23 zł od każdej majętnej. A wymówkę mam taką, że się wepchałam po raz drugi do konkursu na Blog Roku 2013 i żeby wygrać te nagrody, które niechybnie uratują mnie od tych wszystkich nieszczęść wyżej opisanych potrzebuję Waszego wsparcia. Dlatego też, by ulżyć mojej niedoli możecie wysłać sms-a na numer 7122 o treści F00522 (po F są dwa zera) od dziś do 6 lutego do godz. 12:00. Tu następuję podlizywawczy uśmiech :)))))
No, jak się sam kładł i krzyczał, to nie sposób było nie uszyć! *^o^*~~~
OdpowiedzUsuńŻebyś wiedziała, że śliczna po prostu! I co więcej, znalazłaś mi wykrój na górę do sukienki - to marszczenie pod karczkiem mi było strasznie potrzebne i już się szykowałam do samodzielnego projektowania, a tu proszę, wezmę sobie wykrój na bluzkę i mam! *^v^*
Też tak żrę jak maszyna od dwóch tygodni! Ale idzie ocieplenie, w którym pokładam wielkie nadzieje, bo znowu będę mogła biegać i może spalę część tego, co pożarłam. ^^*~~
Oooo widzisz, jak to nigdy nie wiadomo :)
UsuńAle w tym numerze Burdy znajdziesz nawet gotowy wykrój na sukienkę w takim fasonie, więc nawet nie będziesz musiała nic kombinować (model 113).
Ja też liczę na jakieś ocieplenie, bo to do ludzi niepodobne, żeby tak żreć :)))))
No, wzór faktycznie pensjonarski, kołnierzyk też, za to świetnie wygląda na Heli.
OdpowiedzUsuńNo właśnie na Heli to ona rzeczywiście ładnie wygląda. Muszę zrobić te dziurki, bo przecież bluzka ma być dla mnie :)))
UsuńWiosną zapachniało przez te twoje pensjonarskie różyczki :)
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale twoją niechęć do dziergania dziurek (nawet maszynowo) i przyszywania guzików na nóżce. To dla mnie podstawowy argument przeciwko szyciu koszul wszelakich :)
Chęć do podżerania rozumiem natomiast doskonale :D
No właśnie, uszyć taką koszulę to pestka, ale te wszystkie wykończenia to jakaś masakra ;))
UsuńPo Tobie w ogóle nie widać, że jesteś Lodówkowym Potworem :)))
Najwyraźniej doskonale się maskuję :)
UsuńBluzka bardzo sympatyczna ale nienawidzę (! )wszelkich takich bluzek koszulowych. Też ich nie mam i nie noszę. Wszystko mnie gryzie,opina i ukazuje moje okazałości w pełnej okazałości. Jedyna wersja to z ewentualnym zawiązywaniem pod szyją , bo można dekolt trochę głębszy zrobić a wiązaniem oddychanie zakryć. W bluzce z takim kołnierzem wygląda się na jeszcze bardziej okrągłą niż się jest. Wiem po sobie :( . Myślałaś o przeróbce kołnierza na wiązanie na przykład? Pozdrawiam. Marta Zapraszam na blog moich kotów : www.puszkowewidzimisie.blog.pl
OdpowiedzUsuńWiem, wiem - bluzki w serek, wiązania, jakieś podłużne elementy, bo to wszystko wydłuża. Ale mi się już znudziły takie fasony i jak to kobieta chciałabym mieć coś innego niż zazwyczaj, choćby miało wisieć w szafie :)))) Przeróbki nie planuję, zawsze mogę rozpiąć dwa guziki i wystawić trochę więcej biustu na widok publiczny :))
UsuńSporo mam takich co wiszą w szafie!!! Kupuję, nie przymierzam, bo przecież wiem , że cudnie będę wyglądać :) Dopiero w domu ... I sobie wiszą . Taki tester chudnięcia. Wiszą już długo..Pozdrawiam :)
UsuńCiuch w charakterze testera chudnięcia - skąd ja to znam :))
Usuńno pensjonarka urocza :D a śledź z nutellą - to już niezła mieszanka :)
OdpowiedzUsuńNutella w zasadzie pasuje mi do wszystkiego :)))
UsuńSuper bluzeczka. Też mam zamiar uszyć coś takiego. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTen model polecam, bo szyje się go naprawdę szybko i bezproblemowo :)
UsuńUff, a już myślałam, że tylko ja tak żrę jak opętana, ciągle mi zimno i ciaglę myślę, co by tu zjeść ;) Ja w zasadzie bluzki koszulowe lubię, ale tylko do dżinsów właśnie, ewentualnie do jakichś materiałowych spodni. I jeszcze sobie takiej nie uszyłam. Ładnie Ci wyszła ta bluzeczka, szczególnie podoba mi się kołnierzyk :)
OdpowiedzUsuńZ tym jedzeniem to jakaś zaraza ogólnopolska widzę :))) Zimno tez mi na okrągło i tylko maż patrzy się na mnie jak na obłąkana kiedy wciągam na siebie kolejny sweter gdy on swój zdejmuje z siebie :)))
UsuńKołnierzyk urzekł mnie najbardziej, choć jak słusznie zauważyła Marta we wcześniejszym komentarzu, taki fason dodaje kilogramów. No cóż jakiś to zniosę :)))
Piękna bluzka! Skąd taki ładny materiał wzięłaś?
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńMateriał z "darów" od mojej teściowej, która go z kolei dostała od sąsiadki porządkującej szafę. Materiał pewnie z lat 70-tych lub 80-tych sądząc po szczątkowej metce, która się koło niego pałętała. Dostałam jeszcze parę innych materiałów - nawet jakiś żakard, na białym tle złote kwiatki...brrrr....ale jeszcze nie znalazłam dla nich zastosowania :)))
A w Hiszpanii ciepło? :))))
ta jedzeniowa zaraza to juz sie na zachodnia Eurpe rozszerzyla!!! I mnie dopadlo!!!a bluzeczka cukiereczek, landrynka jakas slodka jest, zrob zatrzaski albo haftki Buziaki
OdpowiedzUsuńTo się pewnie roznosi drogą kropelkową :)))
UsuńCukiereczek i landrynka to fakt, haftek się boję, bo mi się zawsze na biuście rozpinają, więc nie ma siły trzeba zrobic te dziurki i przyszyc perełkowe guziczki :))
Pensjonarska, czy nie, jednak trzeba przyznać, że kawałek bardzo dobrej roboty krawieckiej to jest :) Nie wiem, czy ktoś już to kiedyś mówił, ale naprawdę świetnie się czyta to co piszesz :)
OdpowiedzUsuńSzyło się łatwo i przyjemnie tym niemniej dziękuję :)) Gorsze to wykańczanie, bo za nim nie przepadam :))
UsuńCo do moich talentów literackich to już chodzą plotki, że lepiej pisze niż szyję :)))
Idealnie pasuje połączenie kroju i materiału!
OdpowiedzUsuńDziękuję, sama też jestem zaskoczona efektem :)
UsuńMaterial sliczny, bluzeczka bardzo elegancka, sledzik z nutella doprowadzajacy przewod pokarmowy do zlosliwego chichotu, tylko tez sama zastanawialabym sie do czego ubrac taka bluzeczke.
OdpowiedzUsuńFrancuzki nosilyby ja jak najbardziej do jakiejs olowkowej spodnicy, o ktorej juz tutaj wspomniano, pod bluzeczke poszlaby biala podkoszulka na ramiaczkach lub z krotkim rekawem i na nia koszula mocno rozpieta, ale z dolem wsadzonym w pasek spodnicy. Do tego na szyje gawroszka w jednolitym kolorze lub dlugi naszyjnik. Rekawy obowiazkowo lekko podwiniete. Nie wiem czy dosc obrazowo to opisuje, ale Francuzki wlasnie tak sie nosza i wcale zle w tym nie wygladaja.
Hihi, posłuchałam się Ciebie i ubrałam się tak jak sugerowałaś. Powiem tak - fajnie to wygląda, tak trochę nonszalancko, ale jedna rzecz mi przeszkadza, mój biust. Chyba pierwszy raz żałuję, że mam czym oddychać, bo nogi zgrabne, pupcia szczupła a nad tym wszystkim wielka góra. Może dlatego to tak wygląda, że mam krótki tułów i zawsze muszę skracać wszelkie bluzki lub sukienki na linii biustu. No nic, będę eksperymentować i dziekuję za podpowiedź :)))
UsuńProsze bardzo i ciesze sie, ze sprobowalas. We FR taki nonszalancko-luzno-elegancki styl jest modny od dawien dawna i nie przestaje sie starzec mimo nastajacych po sobie coraz to nowszych mod. Ale jezeli tak jak piszesz masz czym oddychac, to faktycznie w przypadku tej bluzeczki trudno cokolwiek zaproponowac.
UsuńŚwietna, na wiosnę idealna!
OdpowiedzUsuńO tak, to taka wiosenna tęsknota z mojej strony :))
UsuńBluzeczka piękna,jak z żurnala.Nie chcę Cię mieć na sumieniu i właśnie oddałam głos na Twojego
OdpowiedzUsuńbloga,choć ja także startuję w tej samej kategorii.
Jeśli ma Ci pomóc w życiu ta wygrana to okej.Odwiedź mnie za to czasem na blogu.Pozdrawiam.
Dzięki za uratowanie życia albo co najmniej za oddalenie widma rozwodu :))))
UsuńBardzo dziękuję za głosowanie i oczywiście zaglądam z chęcią :)
Trzymaj się jakoś, diody w końcu znikną a z wiosną zrzucisz co nieco .Też mam taką nadzieję - a więc ,byle do wiosny...:)
OdpowiedzUsuńOj, tak - byle do wiosny. Będzie cieplej, widniej i zieleniej, no i lodówka pójdzie w kąt :)))
UsuńJest uroczo. Też zrezygnowałam z koszul gdy biust przekroczył A, śledzia nie znam, bo nie toleruję zapachu, ale polecam masło orzechowe- do wszystkiego:)
OdpowiedzUsuńMasło orzechowe powiadasz...hmmmm...w takim razie należałoby spróbować kolejnego poprawiacza humoru :)))
UsuńPodoba mi się bluzeczka...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńDziękuję, słowa uznania od tak eleganckiej kobitki to sam miodek :)))
UsuńJak zwykle posta czyta się świetnie. Bluzeczka podoba mi się , chociaż sama takiej nie posiadam. Musisz tylko pokombinować z czym ją nosić, może czarne wąskie spodnie, w takich zawsze dobrze się wygląda. Jeść i nie tyć o tym każda z nas marzy, pozdrawiam ♥
OdpowiedzUsuń