Ostatnie cztery dni to droga przez mękę, którą to mękę sama sobie zgotowałam.
Pogoda za oknem nie bardzo może się zdecydować czy opuścić już zimę i łaskawym okiem spojrzeć na wiosnę, czy może jednak powiać jeszcze trochę arktycznym powietrzem, dlatego też i ja na równi z pogodą nie mogę się zdecydować czy machnąć jeszcze jakieś zimowe wdzianka, czy może zacząć już produkcję wiosenno-letniej garderoby. A ponieważ nie chce mi się tej kwestii jakoś dogłębnie zgłębiać (masło maślane) wynalazłam sobie inne, pasjonujące zajęcie. Uszyłam pierwszy w życiu (nie licząc tej makatki) patchwork. Pierwszy prawdziwy, na ocieplinie, przepikowany.
I to w zasadzie tyle dobrego co mogę o nim powiedzieć. Od razu zaznaczam, że nie posiadam żadnych czarodziejskich urządzeń służących polepszeniu doli szyjącej patchwork, czyli nie mam maty samogojącej z nadrukowanymi krateczkami co 5 cm i jeszcze skośnymi liniami pod kątem 45 st. Nie mam nożyka obrotowego, który tnie kilka warstw materiału na raz bez mrugnięcia oczkiem. Nie mam flizeliny dwustronnie klejącej, która pozwala naklejać na siebie te wszystkie malutkie łatki i łateczki. Nie mam markera znikającego, którym można sobie narysować proste linie pomocne przy pikowaniu. No nie mam z tego nic, co podobno każda początkująca miłośniczka szycia z łatek ma. Ale mam za to za mało rozumu, żeby to wszystko miało mnie zniechęcić :)
Pomysłu, co to niby miałabym uszyć i do czego miałoby to służyć tez nie miałam, więc poszłam na żywioł w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jedno, co wiedziałam, to to, że bardzo podoba mi się wzór tzw. "trick card", czyli to co widzicie na zdjęciu powyżej.Reszta to czysta improwizacja
Tak więc niepomna tego co mnie czeka wzięłam się żwawo za wycinanie - ręczne - 24 kwadracików 13,2cm/13,2cm, 24 kwadracików 12,2cm/12,2cm i 4 kwadratów 30,5cm/30,5cm . Następnie za zszywanie ze sobą tych kwadracików w różnych konfiguracjach tak by powstały z nich różnobarwne trójkąciki. Potem te trójkąciki zszywałam znowu w kwadraciki, po to by znowu te kwadraciki połączyć w pasy, pasy w bloki a bloki w kształt docelowy (to jest skrót dwóch pierwszych dni, w międzyczasie obsługiwałam jeszcze inne sprzęty domowe typu kuchenka, pralka, mąż). W drugim międzyczasie biegałam od maszyny do żelazka, by każdy szew rozprasować co mnie niesamowicie denerwowało, bo tych szwów była jakaś nieskończona ilość.
Po dwóch dniach miałam zszyty wierzch i cały wór ociepliny, który mi uprzejmie dowiózł kurier (to znaczy on uprzejmie dowiózł do głównej drogi a ja go potem targałam przez las jakieś 200 metrów, bo pan nie mógł trafić). Trzeciego dnia zapragnęłam połączyć wierzch ze spodem (w tej roli zwykłe bawełniane płótno) i wypchać to rzeczoną ociepliną, fachowo zwana owatą.
Przy zszywaniu tego wszystkiego do kupy, wycinanie kwadratów i ich zszywanie wydaje się teraz dla mnie dziecinną igraszką. No bo jak wytłumaczyć staremu Łucznikowi, że koniecznie trzeba mu to wszystko wepchnąć pod stopkę, która podnosi się na wysokość ledwo starczającą na połowę wysokości wpychanej rzeczy. Jak przekonać go, by to wszystko połączył jako takim ściegiem, nie plątał nitek, nie zrywał ich i nie łamał igieł. I jak u licha zamontować taki jakiś wihajster, który służy do równego odmierzania odległości między pikowanymi liniami.
Ale jak się baba uprze to i lekarz nie pomoże, więc się to wszystko udało. Zszyłam, przepikowałam, rozłożyłam na podłodze i złapałam się za głowę. W życiu tyle "baboli" nie narobiłam. Kąty się nie schodzą, pikowanie krzywe pomimo tego ustrojstwa do odmierzania, niektóre kwadraty jakby jakieś kopnięte, choć o dziwo wyszedł mi całkiem równy kwadrat 90cm/90cm.Wszystkie niedoróbki biją mnie po oczach aż się boję, że oślepnę.
Z drugiej zaś strony może nie jestem obiektywna, bo po pierwsze nie widziałam na własne, żywe oczy żadnego patchworku szytego domowym sposobem, jeśli już mi się coś takiego rzuciło na oczęta to była to robota przemysłowa a tam pikują specjalne maszyny. A po drugie, moja przyjaciółka, która z nudów wpadła do mnie na kawę powiedziała, że się czepiam i nikt tego nie ogląda z odległości 10 cm tylko z większej, i jak się człowiek odsunie na metr to nic nie widać. Więc może nie jest tak źle jak się mi wydaje i będę udawać, że stworzyłam arcydzieło.
Co ciekawe wcale mnie to doświadczenie nie odstraszyło od dalszego szycia "potworków". Wręcz przeciwnie coś bym jeszcze zmajstrowała w tym stylu, ale teraz to już się zastanowię do czego to ma służyć, bo szycie dla samego trajkotu maszyny jakoś mi się nie komponuje.
Porzucając temat upierdliwego szycia patchworku chcę Was zaprosić na wydarzenie, które już na stałe wpisało się w blogosferę i któremu uległam i ja. Otóż w dwie pierwsze soboty marca w dwu warszawskich sklepach Ikei odbywać się będzie wspólne szycie jaśków dla szpitali dziecięcych. Ikea zapewnia maszyny (choć jeśli któraś miałaby ochotę przynieść swoją to nikt nie będzie oponował) i mnóstwo materiałów. Udział może wziąć każda, nawet nie szyjąca osoba, dla nich także znajdzie się zajęcie, choćby i cięcie materiałów. Poza tym im więcej tym weselej. Nie trzeba się nawet zapisywać, wystarczy przyjść 1 marca do Ikei w Raszynie, lub 8 marca do Ikei na Targówku i przynieść ze sobą dobry humor, resztę załatwia organizator. Ja będę 8 marca na Targówku i baaaardzo bym chciała spotkać się z Wami , bo ja taka staroświecka jestem i lubię się tak po babsku nagadać w realu. Zamieszczam baner, który możecie powiesić na swoich blogach jeśli macie ochotę a jak kliknięcie w obrazek zamieszczony na moim bocznym pasku, to przeniesiecie się w czarodziejski sposób na stronę wydarzenia
Pogoda za oknem nie bardzo może się zdecydować czy opuścić już zimę i łaskawym okiem spojrzeć na wiosnę, czy może jednak powiać jeszcze trochę arktycznym powietrzem, dlatego też i ja na równi z pogodą nie mogę się zdecydować czy machnąć jeszcze jakieś zimowe wdzianka, czy może zacząć już produkcję wiosenno-letniej garderoby. A ponieważ nie chce mi się tej kwestii jakoś dogłębnie zgłębiać (masło maślane) wynalazłam sobie inne, pasjonujące zajęcie. Uszyłam pierwszy w życiu (nie licząc tej makatki) patchwork. Pierwszy prawdziwy, na ocieplinie, przepikowany.
I to w zasadzie tyle dobrego co mogę o nim powiedzieć. Od razu zaznaczam, że nie posiadam żadnych czarodziejskich urządzeń służących polepszeniu doli szyjącej patchwork, czyli nie mam maty samogojącej z nadrukowanymi krateczkami co 5 cm i jeszcze skośnymi liniami pod kątem 45 st. Nie mam nożyka obrotowego, który tnie kilka warstw materiału na raz bez mrugnięcia oczkiem. Nie mam flizeliny dwustronnie klejącej, która pozwala naklejać na siebie te wszystkie malutkie łatki i łateczki. Nie mam markera znikającego, którym można sobie narysować proste linie pomocne przy pikowaniu. No nie mam z tego nic, co podobno każda początkująca miłośniczka szycia z łatek ma. Ale mam za to za mało rozumu, żeby to wszystko miało mnie zniechęcić :)
Pomysłu, co to niby miałabym uszyć i do czego miałoby to służyć tez nie miałam, więc poszłam na żywioł w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jedno, co wiedziałam, to to, że bardzo podoba mi się wzór tzw. "trick card", czyli to co widzicie na zdjęciu powyżej.Reszta to czysta improwizacja
Tak więc niepomna tego co mnie czeka wzięłam się żwawo za wycinanie - ręczne - 24 kwadracików 13,2cm/13,2cm, 24 kwadracików 12,2cm/12,2cm i 4 kwadratów 30,5cm/30,5cm . Następnie za zszywanie ze sobą tych kwadracików w różnych konfiguracjach tak by powstały z nich różnobarwne trójkąciki. Potem te trójkąciki zszywałam znowu w kwadraciki, po to by znowu te kwadraciki połączyć w pasy, pasy w bloki a bloki w kształt docelowy (to jest skrót dwóch pierwszych dni, w międzyczasie obsługiwałam jeszcze inne sprzęty domowe typu kuchenka, pralka, mąż). W drugim międzyczasie biegałam od maszyny do żelazka, by każdy szew rozprasować co mnie niesamowicie denerwowało, bo tych szwów była jakaś nieskończona ilość.
Po dwóch dniach miałam zszyty wierzch i cały wór ociepliny, który mi uprzejmie dowiózł kurier (to znaczy on uprzejmie dowiózł do głównej drogi a ja go potem targałam przez las jakieś 200 metrów, bo pan nie mógł trafić). Trzeciego dnia zapragnęłam połączyć wierzch ze spodem (w tej roli zwykłe bawełniane płótno) i wypchać to rzeczoną ociepliną, fachowo zwana owatą.
Przy zszywaniu tego wszystkiego do kupy, wycinanie kwadratów i ich zszywanie wydaje się teraz dla mnie dziecinną igraszką. No bo jak wytłumaczyć staremu Łucznikowi, że koniecznie trzeba mu to wszystko wepchnąć pod stopkę, która podnosi się na wysokość ledwo starczającą na połowę wysokości wpychanej rzeczy. Jak przekonać go, by to wszystko połączył jako takim ściegiem, nie plątał nitek, nie zrywał ich i nie łamał igieł. I jak u licha zamontować taki jakiś wihajster, który służy do równego odmierzania odległości między pikowanymi liniami.
Ale jak się baba uprze to i lekarz nie pomoże, więc się to wszystko udało. Zszyłam, przepikowałam, rozłożyłam na podłodze i złapałam się za głowę. W życiu tyle "baboli" nie narobiłam. Kąty się nie schodzą, pikowanie krzywe pomimo tego ustrojstwa do odmierzania, niektóre kwadraty jakby jakieś kopnięte, choć o dziwo wyszedł mi całkiem równy kwadrat 90cm/90cm.Wszystkie niedoróbki biją mnie po oczach aż się boję, że oślepnę.
Z drugiej zaś strony może nie jestem obiektywna, bo po pierwsze nie widziałam na własne, żywe oczy żadnego patchworku szytego domowym sposobem, jeśli już mi się coś takiego rzuciło na oczęta to była to robota przemysłowa a tam pikują specjalne maszyny. A po drugie, moja przyjaciółka, która z nudów wpadła do mnie na kawę powiedziała, że się czepiam i nikt tego nie ogląda z odległości 10 cm tylko z większej, i jak się człowiek odsunie na metr to nic nie widać. Więc może nie jest tak źle jak się mi wydaje i będę udawać, że stworzyłam arcydzieło.
Co ciekawe wcale mnie to doświadczenie nie odstraszyło od dalszego szycia "potworków". Wręcz przeciwnie coś bym jeszcze zmajstrowała w tym stylu, ale teraz to już się zastanowię do czego to ma służyć, bo szycie dla samego trajkotu maszyny jakoś mi się nie komponuje.
Porzucając temat upierdliwego szycia patchworku chcę Was zaprosić na wydarzenie, które już na stałe wpisało się w blogosferę i któremu uległam i ja. Otóż w dwie pierwsze soboty marca w dwu warszawskich sklepach Ikei odbywać się będzie wspólne szycie jaśków dla szpitali dziecięcych. Ikea zapewnia maszyny (choć jeśli któraś miałaby ochotę przynieść swoją to nikt nie będzie oponował) i mnóstwo materiałów. Udział może wziąć każda, nawet nie szyjąca osoba, dla nich także znajdzie się zajęcie, choćby i cięcie materiałów. Poza tym im więcej tym weselej. Nie trzeba się nawet zapisywać, wystarczy przyjść 1 marca do Ikei w Raszynie, lub 8 marca do Ikei na Targówku i przynieść ze sobą dobry humor, resztę załatwia organizator. Ja będę 8 marca na Targówku i baaaardzo bym chciała spotkać się z Wami , bo ja taka staroświecka jestem i lubię się tak po babsku nagadać w realu. Zamieszczam baner, który możecie powiesić na swoich blogach jeśli macie ochotę a jak kliknięcie w obrazek zamieszczony na moim bocznym pasku, to przeniesiecie się w czarodziejski sposób na stronę wydarzenia
Piękne jest to coś i mam nadzieję, że znajdzie swoje przeznaczenie. Ja z szyciem niczego wspólnego nie mam, a szkoda, chociaż jak widzę te wszystkie zszycia, szwy, trójkąciki.........w życiu bym się za to nie zabrała !! :))
OdpowiedzUsuńBardzo dobre określenie "to coś" :) Po głębszym zastanowieniu znalazłam dla niego funkcję - zostanie "poddupnikiem" na pierwszą majową trawkę, coby mnie mrówki nie obsiadły :))
UsuńA szycie tylko z pozoru jest trudne jak wszystko czego się nie zna :)
Po uszyciu dwóch kwadracików ochota na szycie większych konstrukcji pacz-łorkowych (w sumie tych mniejszych też) przeszła mi. Tym bardziej podziwiam hart i wytrzymałość. Ale jak wiesz, ja do cierpliwych i łagodnych nie należę :)
OdpowiedzUsuńA poddupnik będzie elegancki :D
Ja tak w ramach odmóżdżenia się to zrobiłam. żmudne to i drobiazgowe, ale świetnie się można przy tym wyłączyć z zewnętrznego świata :)
UsuńJaki ekspres! Jakbyś na koniec nie napisała że 90x90 to myślałabym że 200x200. Mów co chcesz, jest ok. Mam na koncie kilka potworków [ależ to ładnie wymyśliłaś:)))] i pikowanie to najgorsza zaraza i najwięcej przy tym się trzeba nagimnastykować. A teraz już postanowiłam, że nie będę zszywać żadnych małych elementów, mam pomysł na artystyczny nieład stworzony z losowo zszytych pasków jednakowej szerokości i różnej długości. Jedną taką narzutkę uszyłam rok temu, powstawała miesiącami:P
OdpowiedzUsuńNo cztery dni na takie małe gówno to dla mnie raczej kolej podmiejska a nie ekspres :) Pikowanie to "ZUO", choc jakbym miała stebnówke przemysłową to i na pikowanie bym nie narzekała. A takie coś o czym piszesz to sie fachowo nazywa "crazy patchwork" i tez mi sie podoba :)
UsuńStrasznie Cię podziwiam i melduję, że ja żadnych baboli nie widzę!!! Za to widzę ogrom włożonej pracy, patchworki to dziedzina, za którą się nie biorę, bo mnie jakoś przerastają, jak koronkowe chusty na drutach, ale zawsze z przyjemnością popodglądam cudeńka u innych! *^o^*
OdpowiedzUsuńBabole widać z bliska, ale w/g "zawodowych patchworkerek" jest to zjawisko normalne i jak najbardziej pożądane w ręcznej pracy (w sensie nie przemysłowej), więc podobno mam sie nie przejmować :)
UsuńWygląda całkiem fajnie, poddupnik jak znalazł. Grunt to zapał do pracy :-) Ja pierwszy patchwork cięłam nożyczkami kilkaset kwadratów. Co prawda zakwasy w rękach potem przez dwa dni mnie trzymały ale efekt był niezły. Teraz już mam cuda w postaci maty i nożyka.
OdpowiedzUsuńJa nabrałam ochoty na narzutę do sypialni, ale właśnie przeraża mnie cięcie 900 kwadratów nozyczkami, nie mówiąc o tym, że nawet nie mam miejsca w domu, by tę robotę rozłozyć na jakiejs płaskiej powierzchni celem złożenia w kanapkę. Chyba poczekam na zakup wspomnianych przez Ciebie cudów - maty i nożyka a i na dobudowanie z dwóch pomieszczeń też :)
UsuńNajważniejszy gadżet do patchworków, czyli żelazko, posiadasz :) Do tego zapał - czegóż chcieć więcej? Bardzo pięknie ten poddupnik wyszedł :)
OdpowiedzUsuńTak, żelazko mam i gdybym jeszcze mogła go zmieścic w tym samym pomieszczeniu co maszynę do szycia to byłabym bardzo zadowolona. A tak przemierzam sobie te moje pokoje w celu przeprasowania w tę i z powrotem :) Ale to pryszcz, jak ochłonę to cos jeszcze sobie spatchworkuję :)
UsuńJest piękny, bardzo ładne wzory i dobrane kolory, ja uszyłam w życiu 2-3 patchworki, ale nie pokusiłam się na takie skomplikowane motywy, brawo dla Ciebie !!!
OdpowiedzUsuńMateriały są z pełnego recyklingu, bo zakupione w pobliskim szmateksie :) a w sprawie wzoru, gdybyś wiedziała co mi chodzi po głowie, to tego nie nazwałabyś skomplikowanym :)))) Dziękuję :)
UsuńElegancko jest nie czepiaj się, do Janek wybieram się do "pracy" a na Targówek raczej towarzysko chyba że będę miała zajęcia to w któreś miejsce nie dojadę ale tak czy tak jakieś kolejne jaśki uszyję
OdpowiedzUsuńO fajnie, to jest szansa, że się 8-go spotkamy na Targówku :)))) Super!
UsuńPoddupnik i potworek, hahaha, Ty to masz boskie określenia! Podziwiam, że zaczęłąś od tak dużego "potworka", ja zaczęłam od kocyka, i też klęłam przy pikowaniu. Dobrym patentem jest, żeby to pikowanie zaczynać gdzieś tak od środka i lecieć do brzegu - wtedy nie robią się " buły" i wszystkie warstwy mniej więcej trzymają się kupy i się nie rozjeżdżają. I też cięłam kwadraty nożyczkami, bo mi się nożyk stępił. A planuję jeszcze dwie narzuty, na łóżko dla Olka i dużą na kanapę - taką 200 na 200 - to będzie masakra - już się boje :)
OdpowiedzUsuńPrzed pikowaniem to ja poczytałam sobie Twój wpis o pikowaniu, bo mi się tak telepało po łepetynie, że pokazywałaś jak takie "cuś" robić, ale pomimo dobrych rad i tak klęłam jak szewc. W sprawie narzut to będziemy sie wspólnie wspierać, bo ja też mam zamiar zabrać się za takiego wielkiego POTWORA :)))
UsuńA fakt, tłumaczyłam coś na temat, ale to się tyczyło małych form typu podkładki, rękawice kuchenne, gdzie można sobie pozwolić na pikowanie od brzegu do brzegu.Jak szyłam kocyk, to już pikowałam od środka, i też nie od samego początku, bo wpadłam na to dopiero po jakimś czasie - samouk jestem, ale staram się dokształcać i szukam wskazówek u bardziej doświadczonych. Wspieranie mi się podoba :)
UsuńFajnie wyszło, mi by się nie chciało aż tyle dziubać :-) Zobaczymy się 8-mego, zgłosiłam się na instruktora :-)
OdpowiedzUsuńDłubania mnóstwo, ale jak człowiek chce się odmóżdżyć to robota jak znalazł :))
UsuńLiczyłam po cichu na Twoje uczestnictwo i cieszę się, że się zobaczymy. Ciekawe czy będzie kogo instruować, bo ja też wystąpię w roli objaśniacza :)))
Piękna ! Ładne kolorki dobrałaś.
OdpowiedzUsuńwyszło bardzo fajnie, chociaż patchwork to nie moja bajka :)
OdpowiedzUsuńREWELACJA :* Pracy włożyłaś w to multum, brawo :*
OdpowiedzUsuń