Choć czasy skromnego dziewczęcia mam juz daaaawno za sobą, to jednak pozwoliłam sobie na taką niedyskrecję, bo zwrot Vintage Woman jakoś mi nie brzmi. A powód mam jak najbardziej uzasadniony, ponieważ oto objawia się nam długo zapowiadany i strasznie długo szyty płaszczyk ze "szlaufu". W zasadzie to chyba powinnam oddać go od razu do pralni, bo chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ciuch który szyję miał kontakt z każdą powierzchnią płaską (i niestety nie zawsze odkurzoną) jaka znajduje się w mojej hacjendzie (przypomnę 45 m kw.). No dobra, może wszędzie nie leżał, bo nie było go w łazience, ale resztę podłóg, czyli kuchnia, sypialnia i "salon" ma zaliczone w ilościach hurtowych i na zapas. Posprzątałam nim (oczywiście niechcący) wszystkie kąty, bo nie mieścił mi się na stole kuchennym, który w przerwach między posiłkami służy za stół do krojenia, nie tylko marchewki czy ziemniaków, ale przede wszystkim materiałów (moje podejście do gotowania już chyba z