Jak to jest, że jak nie masz czasu, to masz kupę pomysłów co i z czego uszyć. A jak czasu masz jak lodu na Grenlandii, to na pewno nic rozsądnego do głowy Ci nie przyjdzie. Takoż było i ze mną w tych dniach niedawno przeminiętych (uuuuu - jakaś nowomowa mi się wkradła). Ale, ale - przecież nie byłabym sobą, gdybym jednak czegoś malutkiego, skromniutkiego sobie nie uszyła. A i owszem powstały dwa ciuszki (w zasadzie 2 i pół), które już cieszą me oko (jedna cieszy nawet Szanownego, choć to nie on w niej chodzi). Popełniłam nawet Wdzianko Do Polowań Na Mamuta nr 2 (to właśnie te pół ciuszka) i mam nadzieję, że nawet uda mi się dorwać myśliwego, który to nosi i go obfotografować, co wcale nie jest takie proste, bo myśliwy ma 2 lata i na prośbę "stój, to ciocia zrobi Ci zdjęcie" radośnie i z wielkim entuzjazmem wykrzykuje "nie,nie,nie", z czego ostatnie "nie" dobiega już z innego domowego pomieszczenia - tak na wszelki wypadek! Proszę więc o cierpliwość.
Zaś jeśli chodzi o moje ciuszki to uchylę Wam dziś tylko rąbka tajemnicy i powiem tyle, że wykorzystałam do tego celu 2 z poniżej zaprezentowanych materiałów, a mianowicie ten piękny granat z kwietnym rzucikiem, oraz tę musztardową dzianinę z angory (choć nazwa musztardowa nie bardzo mi się z tym komponuje, powiedziałabym raczej - selerowa). Do omówienia dzisiejszej lekcji pozostają nam jeszcze dwa inne materiały widoczne na zdjęciu. Otóż - zabójczy rdzawy flausz i urocza krateczka. Jak nie trudno zgadnąć z zabójczego flauszu powstanie zabójczy płaszczyk rozweselający te pochmurne, jesienno-zimowe dni. Za to urocza krateczka zamieni się, mam nadzieję że w najbliższych dniach, w uroczą sukienusię w sam raz do kompletu z zabójczym płaszczykiem. Od prac szwalniczo-krawieckich powstrzymuje mnie jedynie fakt nie posiadania podszewki ani do płaszcza ani do sukienki. Coś czuję, że należy dopieścić własny nałóg i czym prędzej skonsultować się z najbliższym ciucholandem lub pasmanterią (lekarze i farmaceuci już nie chcą się ze mną konsultować).
A teraz nadrobię zaległości w temacie wzbudzającym we mnie uczucia dość mieszane (bo nie wiem czy to kochać czy nienawidzić) a mianowicie w sprawie Pattern Magic.
Uległam czarowi tej książki jakiś czas temu i nawet uszyłam "coś" na jej podstawie, a marne efekty tej działalności możecie obejrzeć TUTAJ. Problem był - powiedziałabym - natury komunikacyjnej, ponieważ książka jest po japońsku, co dla mnie znaczy tyle samo co po chińsku. Ale od czego ma się blogowych przyjaciół. W parę dni po ukazaniu się mojej Tragedii Japońskiej zostałam hojnie obdarowana przez Gacka (powinnam napisać chyba Gackę, bo to jak najbardziej fajna babka) skanem tej książki w języku już bardziej dla mnie kumatym, czyli po angielsku. No radość wielka ogarnęła me nędzne jestestwo i obejrzałam wszystko ze cztery razy i co najważniejsze rozumiałam o czym się do mnie rozmawia. Obiecuję, że się uprę i uszyję drugie "coś" w/g tych przepisów. A dla Gacki wielkie DZIĘKUJĘ!!!
I kolejna sprawa - równie miła jak i niespodziewana. Zostałam wyróżniona przez Anię, którą możecie podziwiać TU , bo ja to już robię od dawna. Aniu,- dziękuję i Tobie także życzę mnóstwo satysfakcji z prowadzenia bloga.
A na koniec drobny pierwiastek humorystyczny. To co widzicie poniżej znalazłam pewnego, mało pięknego dnia na naszym stole kuchennym. Jest to, według mojego męża. niezbędnik każdej krawcowej - Burda (wiadomo) plus chleb i konserwa, by nie tracić sił w walce z wykrojami (to taka mała aluzja do mojej Marynarki Wojennej).
Zaś jeśli chodzi o moje ciuszki to uchylę Wam dziś tylko rąbka tajemnicy i powiem tyle, że wykorzystałam do tego celu 2 z poniżej zaprezentowanych materiałów, a mianowicie ten piękny granat z kwietnym rzucikiem, oraz tę musztardową dzianinę z angory (choć nazwa musztardowa nie bardzo mi się z tym komponuje, powiedziałabym raczej - selerowa). Do omówienia dzisiejszej lekcji pozostają nam jeszcze dwa inne materiały widoczne na zdjęciu. Otóż - zabójczy rdzawy flausz i urocza krateczka. Jak nie trudno zgadnąć z zabójczego flauszu powstanie zabójczy płaszczyk rozweselający te pochmurne, jesienno-zimowe dni. Za to urocza krateczka zamieni się, mam nadzieję że w najbliższych dniach, w uroczą sukienusię w sam raz do kompletu z zabójczym płaszczykiem. Od prac szwalniczo-krawieckich powstrzymuje mnie jedynie fakt nie posiadania podszewki ani do płaszcza ani do sukienki. Coś czuję, że należy dopieścić własny nałóg i czym prędzej skonsultować się z najbliższym ciucholandem lub pasmanterią (lekarze i farmaceuci już nie chcą się ze mną konsultować).
A teraz nadrobię zaległości w temacie wzbudzającym we mnie uczucia dość mieszane (bo nie wiem czy to kochać czy nienawidzić) a mianowicie w sprawie Pattern Magic.
Uległam czarowi tej książki jakiś czas temu i nawet uszyłam "coś" na jej podstawie, a marne efekty tej działalności możecie obejrzeć TUTAJ. Problem był - powiedziałabym - natury komunikacyjnej, ponieważ książka jest po japońsku, co dla mnie znaczy tyle samo co po chińsku. Ale od czego ma się blogowych przyjaciół. W parę dni po ukazaniu się mojej Tragedii Japońskiej zostałam hojnie obdarowana przez Gacka (powinnam napisać chyba Gackę, bo to jak najbardziej fajna babka) skanem tej książki w języku już bardziej dla mnie kumatym, czyli po angielsku. No radość wielka ogarnęła me nędzne jestestwo i obejrzałam wszystko ze cztery razy i co najważniejsze rozumiałam o czym się do mnie rozmawia. Obiecuję, że się uprę i uszyję drugie "coś" w/g tych przepisów. A dla Gacki wielkie DZIĘKUJĘ!!!
I kolejna sprawa - równie miła jak i niespodziewana. Zostałam wyróżniona przez Anię, którą możecie podziwiać TU , bo ja to już robię od dawna. Aniu,- dziękuję i Tobie także życzę mnóstwo satysfakcji z prowadzenia bloga.
A na koniec drobny pierwiastek humorystyczny. To co widzicie poniżej znalazłam pewnego, mało pięknego dnia na naszym stole kuchennym. Jest to, według mojego męża. niezbędnik każdej krawcowej - Burda (wiadomo) plus chleb i konserwa, by nie tracić sił w walce z wykrojami (to taka mała aluzja do mojej Marynarki Wojennej).
Życzę smacznego!!!
Jak fajnie, że jesteś. Zaglądałam i zaglądałam a tu taka cisza była:) Pozdrawiam czekam na nowe uszytki:)
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa. Fakt trochę mnie nie było, bo musiałam zająć się rodziną, Ale wróciłam i z nowym zapałem zabieram się za szycie. Już niedługo będą tego efekty :)
UsuńSuper! Czekamy, czekamy!
Usuńhahahhahaah no ta wałówka to piękna sprawa..jak to miło że ktoś dba o Twoje potrzeby :)
OdpowiedzUsuńNo i czekam na prezentację czegoś bardziej niż tylko w wersji złożonej na kupce. :)
O tak, moje potrzeby czują się bardzo zadbane :))) Nie mówiąc już o tym, że to mój Szanowny pamięta kiedy wychodzi Burda i już obgadał z Panią z kiosku, by co miesiąc ją dla mnie odkładała. No po prostu skarb!
Usuń♥
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, że jak nie mam czasu, to mam pomysły, a jak mam czas, to pomysłów brak (ostatnie spotkanie szyciowe, było tego niezbitym dowodem) :D
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tego, co tam uszyłaś i cieszę się, że już jesteś z powrotem :)
Oj, spotkania w Kanwie to Wam baaaardzo zazdroszczę. Już oblukałam u Asi te wszystkie stworki przez Was uszyte. Słitaśne!
UsuńDzięki za miłe powitanie po dłuzszej nieobecności :))
Myślę, że jutro wyrobię się z nowym okazaniem.
Ty nie zazdrość, tylko myśl gdzie by można kolejne urządzić, ale ja bym chciała szyć CIUCHYY!!
UsuńMoże ktoś by mnie wspomógł w tej materii na spotkaniu... hahahaa :)
No Wioluś, mi to się marzy jakieś spotkanie w Warszawie, albo w Wyszkowie - bo tam najbliżej.
UsuńI też chodzi za mną takie spotkanie na temat ciuchów, bo na ten temat mam jeszcze kupę pytań.
O, właśnie mnie olśniło - może ogłoszę na własnym blogu jakiś apel do blogowiczek z wymienionych przeze mnie okolic i może uda się coś i u nas zorganiować?
Ja tam nawet do Warszawy mogę jechać!
UsuńTa druga nazwa mi nic nie mówi i znając życie, to miałabym kiepskie połączenie ;)
Jakby co, to dawaj cynk, a ja odcynknę :D
Oooo, super by było wreszcie Cię poznać :))))
UsuńChyba zacznę obmyślać jakieś coś, ale najpierw muzę znaleźć jakąś fajną blogerkę z W-wy co by robiła za pośrednika, bo tak sama to nie ogarnę. Ale tak Wam zazdraszczam tego spotkania w Krakowie, że jak nic coś wymyślę :))))
Ciebie też, Ty Wioletto jedna, Ty... :D
Usuń:)))))))))))))
Usuńo kurczę - dzięki! Już biegnę!!!
OdpowiedzUsuńPierwszy raz dziś trafiłam na Twojego bloga, przeczytałam zaledwie ten jeden post, a już ubawiłam się po pachy! No, Kochana, ja tu na pewno zostanę na dłużej (na wszelki wypadek wrzucam Cię do bloglisty na moim blogu) i z wielką przyjemnością ubawię się pozostałą zawartością twojego bloga :-)
OdpowiedzUsuń"Serdelecznie" zapraszam!
UsuńJuż parę razy przyznałam się, że lepiej mi wychodzi pisanie niż szycie, więc podejrzewam, że więcej będziesz miała do poczytania niż do pooglądania :)))) Nie na darmo w liceum tworzyłam wypracowania na 10 stron o niczym, hihihihihi :)))
Niezbędnik świetny :))))
OdpowiedzUsuńTeż tak mam jak czasu brak to pomysłów milion, a jak już czas się znajdzie to czasem jakaś niemoc dopadnie :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Taaa, to się chyba bierze stąd, że jak jesteśmy zawalone robotą to tak bardzo chcemy coś uszyć bo to odpręża (ja przynajmniej tak mam)
UsuńMam dokładnie tak samo jak ty,ale anuczyłam się i jak tylko nie mma czasu,a pomysł po głowie świta to zeszyt w dłoń biorę i kresle oraz zapisuję na kartkach,a gdy juz czas pozwala to wtedy na forme w postaci materiału to przekładam ;) Śmiej się ale czasami coś mi się przyśni i jak tylko się budzę to z jednym okiem zamkniętym by za szybko ze snu się nie obudzić biegnę do zeszytu by nakreślić pomysł ;)
OdpowiedzUsuńO widzisz! A ja nie wpadłam na taki prosty pomysł, żeby sobie założyć kajecik. Masz rację, że można sobie zapisać, narysować, zanotować - cokolwiek. A potem jak znalazł. I zamiast rwać włosy z głowy - co to ja miałam na myśli? - bach do zeszyciku i sru do maszyny :))))))
Usuńja mam kajecik... i kartki... a czasem jak mnie najdzie gdzieś na mieście to nawet na odwrocie rachunków ze sklepu rysuję... i jest tego spora sterta...
Usuńi co z tego... ciężko mi zawsze zacząć szyć, a czasem i ciężko skończyć... bo w trakcie jakaś fajniejsza rzecz mi przyjdzie do głowy i już chcę... i tak w kółko... a na końcu ciężko mi napisać posta... no bo zdjęcia trzeba zrobić ... no bo trzeba zacząć :D
ale ponarzekałam na siebie ;)
Pozdrawiam
Oj, tu się z Tobą zgodzę! Mi też jest trudno dokończyć coś co zaczęłam, bo już coś innego zwróciło moją uwagę. A najgorzej jest jak coś na blogu obiecam, zaplanuję itp. Na 100% jest pewne, że nie dotrzymam słowa. Zawsze mnie coś innego odciągnie od tematu. Także nie czuj się osamotniona. Jest nas więcej :))))
Usuń