Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Nie wiem jak zatytulować tego posta...

... no bo co ja Wam mogę napisać z racji przeprosin za tę głuchą, czteromiesięczną ciszę. Mogę tylko coś pojęczeć jak Piekarski na mękach, że mi przykro, że bardzo przepraszam, że to wszystko moja wina i że więcej nie będę (choć tego to ja już taka pewna nie jestem :) ). Mogę też przedstawić na piśmie usprawiedliwienie od męża (pełnoletni jest, dowód ma , może zaświadczyć), że byłam bardzo zajęta "karierą" i nawet ten rzeczony mąż mało mnie widział przez te kilka miechów, aż się zaczęłam obawiać, że pewnego wieczoru po prostu zadzwoni po policję, bo mu się jakaś obca baba pcha do chałupy. No i skoro mogę to napisać to właśnie napisałam :). A żeby jeszcze tak uściślić to napiszę też, że ten rok był dla mnie jednym z najbardziej pracowitych jakie udało mi się do tej pory zapamiętać i czuję się zmęczona, ale tak szczęśliwie zmęczona, bo robię to co lubię i jeszcze mi za to płacą.  Złośliwość losu jednak daje o sobie znać, bo nie sądziłam że realizując marzenie o własnej pracown

A poszewki wędrują do...

Niniejszym ogłaszam, że szczęśliwą posiadaczką dwóch wybranych przez siebie poszewek zostaje .....THIMBLELADY !!! Na dowód przedstawiam króciutką fotorelację z losowania, gdzie robiłam za przysłowiową sierotę   Będę wdzięczna za przesłanie na adres wioletta.raczek@onet.pl danych potrzebnych do wysłania prezentu jak i oczywiście informacji, która z trzech opcji nagrody jest najbardziej bliska Twojemu sercu :) Gratuluję!!! Dziękuję Wam wszystkim za zabawę i miłe słowa w komentarzach i przepraszam, że dziś tak strasznie zwięźle, ale po pracowitej sobocie mam równie pracowitą niedzielę, choć zajęty mam głównie mózg. Mam nadzieję, że za niedługo pokażę Wam efekty tej orki. Zdradzę tylko, że od kilku dni otaczają mnie stada "dinożarłów" oraz, że odkryłam nowe możliwości mojej hafciarki a w zasadzie jej programu do haftowania :) I od razu przepraszam zwyciężczynię za tego okropnego babola ortograficznego, którego dopiero dojrzałam na zdjęciu

Candy, candy, candy!!!

No właśnie, mam dla Was taką oto niespodziankę. A wszystko przez to, że prawie dokładnie 2 lata temu, a jeszcze dokładniej to 30 lipca 2012 roku ukazały się moje dwa pierwsze wpisy na blogu - tu i tu możecie je przeczytać.  O mamusiu, że się tak wyrażę, ile ja nerwów straciłam na rozgryzaniu tego bloggera, książkę by napisał. Do czytania to by się pewnie nie nadawała, bo tyle by było w niej podwórkowej łaciny, że Miodek by chyba zwątpił, ale ku przestrodze czego nie robić jak się ma zamiar długo i szczęśliwie blogować warto by było ją odczytywać na jakichś zamkniętych prelekcjach.    Pomijając jednak te wszystkie męki tworzenia to muszę powiedzieć, że prowadzenie bloga, a przede wszystkim Wasze zainteresowanie nim dosłownie zmieniło moje życie. Wiem, wiem brzmi to straaaaasznie patetycznie, ale tak właśnie jest. Bo gdyby nie blog, to nie byłoby teraz mojej pracowni, z której jestem taaaaaaka dumna. Nie byłoby sklepu internetowego, którego dziś chcę przedstawić za to mnie byłoby wię

Podobno jestem na czasie...

...bo właśnie dziś usłyszałam w radio, że paski oraz długie spódnice są w tym sezonie prawdziwym "must have". Długą spódnicę z koła czy cuś ala "dziecię kwiatów" na wszelki wypadek od razu wykreśliłam ze swojego planu szyciowego, bo choć pochodzę prawie ze wsi i prawie na wsi mieszkam to niekoniecznie chcę wyglądać jak mazowiecka kopka siana. Za to paski jakoś nie wzbudzały we mnie żadnych podejrzeń, a że oczywiście nie mogłam sobie odmówić nabycia kolejnych szmat do kolekcji, to nabyłam także i szmatę w paski i jakieś takie inne wytwory szalonego grafika.      W sumie to ja powinnam się leczyć, bo jak zaczęłam przenosić swoje szafiane zapasy do nowo otwartej pracowni to okazało się, że jedyne czego w tej szafie nie mam to porządek. Poza tym mam wszystko. I wełnę na płaszcz i jakieś nie wiadomo co na sweterek, do tego tiul (co mnie podkusiło, żeby go kupić, przecież nie uszyje sobie tutu), sztuczne na spódnicę, sztuczne na spodnie, nie sztuczne na bluzkę, sruskę i

Zaszyłam się...

....nie, nie z powodu kłopotów z napojami wyskokowymi, ale zaszyłam się w pracowni. Chyba sama nie zdawałam sobie sprawy ile jest przede mną pracy. Teraz mam wrażenie, że przejścia z Zusem i innymi urzędami to był mały pikuś. Owszem, latałam jak wściekły kot z dziurawym pęcherzem, ale przynajmniej jakichś ludzi miałam okazję zobaczyć, a teraz znikam na dłuuuugie godziny pomiędzy stołem do krojenia, żelazkiem a maszyną do szycia po drodze naciągając kolejny materiał na tamborek, żeby moja Janina Wielka miała co haftować a w tzw. międzyczasie obrabiam dostawców, rachunki, pocztę e-mail i przewalam setki stron w poszukiwaniu inspiracji. A żeby mi się jeszcze w weekendy nie nudziło to na własne życzenie rozgryzam Corela, żeby naumieć się tworzyć niepowtarzalne wzory, które to potem przerobię na hafty i umieszczę na kolejnej pięknej pościeli. Chyba nigdy w życiu tyle mi się w życiu nie działo!    No i przez to moje "biznesowanie" zupełnie zapomniałam o czymś takim jak szycie odz

ZUS-ie nadchodzę!

To, że mnie tu tyyyyle nie było to wszystko wina Unii Europejskiej, Urzędu Pracy, ZUS-u, Urzędu Skarbowego oraz innych pomniejszych organizacji samorządu gminnego. No bo przecież nie moja wina, że mnie olśniło i założyłam własną firmę a już tak uszczegóławiając to powiem nawet, że pracownię krawiecką. Nie moja wina, że jako młoda bezrobotna skorzystałam z unijnego dofinansowania przez miejscowy urząd pracy, nie moja wina, że jako prawowity obywatel kraju naszego kochanego chcę płacić podatki (no, może nie z jakimś przesadnym entuzjazmem), mieć REGON, NIP, wpis do CEIDG (do zeszłego miesiące nie miałam nawet pojęcia, że takie cuś istnieje) i takie tam jeszcze fajne wpisy i numery. No jednym słowem to wszystko ich wina, że mnie tu tyle nie było :)     Ale żebyście sobie nie pomyślały, że narzekam albo coś. O nie, nie - wręcz przeciwnie - po prostu pękam z dumy, puszę się jak paw i zadzieram nosa (choć w życiu nie czułam się tak przeżuta i wypluta przez system). Mogę Wam z dumą i z wiel

Bardzo spięty Łucznik

Dzisiaj rzecz będzie o wykorzystaniu artykułów biurowych w tak zwanym "domowym krawiectwie". I to nie żadna ściema - jak najbardziej znalazłam dla nich zastosowanie a dokładniej dla jednego z ich przedstawicieli, ale o tym za chwilę. Jak już niektóre z Was wiedzą (a szczególnie te z refleksem kierowcy rajdowego), kilka dni temu stuknęło mojemu blogowi 100 000 wejść. Prawie że przegapiłam tą okazję do świętowania, ale na szczęście ocknęłam się dosłownie w ostatnim momencie i na szybko ogłosiłam ekspresową akcję łapania licznika. Na drugie szczęście część moich wiernych czytelniczek zagląda do mnie także w godzinach pracy (spokojnie - nie doniosę do pracodawców) i z tej części trzem z nich się poszczęściło. Dostałam zdjęcia dokumentujące ten fakt i tak oto mogę ogłosić iż prezenty-niespodzianki już jutro zaczną swą podróż, mam nadzieję, że krótką do: Ani z bloga "NO UFO's ALLOWED" Małgosi z   "MAMMY LOVE" Iwonki z bloga "ZAPISKI MRÓWKI&q

ZŁAP LICZNIK NA 100 000!!!

Moje drogie Parafianki! Dziś post szybki niczym samolot odrzutowy, bo i okazja ku temu może szybko przeminąć. Ogłaszam szybką akcję ŁAPANIA LICZNIKA . A złapać trzeba cudowną liczbę 100 000 !!! Tak, tak to już 100 000 tysięcy odwiedzin , które radują moje serce i serce mojego Szanownego Małżonka. Dziś na tę okoliczność nawet zakupił tort i zaprosił gości, także nie możecie mnie zawieść i czym prędzej łapcie magiczną liczbę. Dla zwyciężczyni przygotuję prezent, ale tortu nie gwarantuję, bo pewnie Sanepid nie przepuściłby przesyłki. Także palce na enter i do dzieła !!! Jako dowód proszę o przesłanie na moją skrzynkę print screen lub zdjęcie monitora z cudowną liczba 100 000.   Ustrzelcie licznik  Wiadomości z ostatniej chwili!!!! Bystrym okiem i zręcznymi palcami wykazały się dwie czytelniczki Ania z bloga "No UFOs allowed" oraz Małgosia :) GRATULUJĘ!!!!!

Jan? Janek? Aaaa...Jasiek!!!

Zdrobnienie popularnego imienia męskiego "Jan" padło dzisiaj z naszych ust pewnie z milion pięćset, sto dziewięćset razy. A wszystko przez to, że zachciało nam się uszyć te milion pięćset, sto dziewięćset jaśków dla warszawskiego CENTRUM ZDROWIA DZIECKA Szyło się w Ikei Targówek.  To znaczy, żeby to się samo szyło, to nie byłoby tematu, ale samo się nie chciało, potrzebne były jakieś istoty o gołębim sercu, coby  te nieprzebrane kilometry ikeowskich tkanin (a według moich obliczeń zużyłyśmy 7 belek po 35 metrów bieżących i to bieżących bardzo szybko) przerobiły w kolorowe poszewki. Na szczęście duch w narodzie  nie ginie i babeczki zamiast wąchać "ósmo-marcowe" goździki oraz przywdziewać "ósmo-marcowe" rajstopki stawiły się w Ikei, w dziale "jadalnia" jak jeden mąż i ruszyły do boju niczym tajna jednostka amerykańskich "marines". Dołączyłam się i ja, ale gdyż, ponieważ, bo -  trochę się spóźniłam, co lepsze fuchy (czyta